poniedziałek, 31 stycznia 2011

Światłoczuły...

Po długim namyśle postanowiłem założyć kolejnego  bloga, na którym chciałbym podzielić się z Wami swoimi obrazami chwyconymi okiem obiektywu. Serdecznie zapraszam :)  http://nordberd.blogspot.com/

wtorek, 25 stycznia 2011

Goło i wesoło...


Szybka praca przy winku i poniedziałkowej głupawie...
Wdziękami czarowała urocza Sydonia i jej rudy lis :-)
Jak zawsze Żelopis + szybki kolorek.


© NordBerd

piątek, 21 stycznia 2011

Bezsenność...

     

      Kolejna bezsenna noc w towarzystwie kawy, ciasteczek i wina. Obłożony zdobnymi kartonami, z psem grzejącym mi stopy, przeglądam ich zawartość oddając się sentymentalnej podróży. Tyle niezwykłości ukrytych pod warstwą kurzu i zapomnienia. Tyle emocji zapisanych na kartkach miłosnych listów…wspomnienie pierwszego pocałunku…ten trzepot serca…drżenie rąk i nóg…stan omdlenia…tej jakże słodkiej, narkotycznej nieprzytomności. Pierwszy skradziony dotyk przypadkowym otarciem…zaciągnięcie się zapachem włosów i skóry. Listów pełnych ciepła od przyjaciół i znajomych. Piękne ołówkowe architektury autorstwa Sydonii i witrażowe, krakowskie serduszko od niej na szczęście i spełnienie w miłości, z czasów studiów. Drewniany konik podarowany mi przez nieznajomą, starszą Panią…gdzieś, kiedyś. Dziesiątki zapisek…zlepków myśli na karteluszkach. Kolekcja suszonych, czterolistnych koniczyn, kolorowych jesiennych liści. Kamyczki, patyczki, pióra. Stare notatniki, kalendarze. Wpisy na pożółkłych stronach pamiętnika z dzieciństwa…babciny, pięknie zdobiony z cudownym i jakże okrutnie dziś bolącym aforyzmem –

jak ten stary kamień
na grobowcu wsparty
czasem przechodnia zatrzyma
tak Ty przeglądając pamiętnika karty
spójrz na mój podpis oczyma

zawsze kochająca Janka

      Smutek, tęsknota, radość, wspomnienia. Twarze zmarłych uśmiechających się ze zdjęć…tak przewrotnie żywe…tak kochane. Najdroższy przyjaciel, piękna Saba… owczarek niemiecki otruty przez sąsiada. Szczerze mówiąc bałem się zaglądać, przeglądać, czytać ale teraz czuję, że było mi to potrzebne…



niedziela, 16 stycznia 2011

O mnie...czyli ekshibicjonistyczny łańcuszek


Odpowiadając na wyzwanie rzucone mi przez sympatyczną  Czekoladkę ,  piszę co następuje poniżej:-)


Natura…

Uwielbiam w letni deszcz zrzucać z siebie ciuchy, stanąć po środku polany z uniesioną ku niebu twarzą, wyciągniętymi na boki rękoma i rozkoszować się zimnymi kroplami spływającymi po rozgrzanym słońcem ciele…oddać się spontanicznym deszczowym pląsom… lubię wchłaniać każdą komórką skóry, łapczywie chwytać płucami świeże, rześkie powietrze po burzy…dreptać wczesnym świtem bosymi stopami po zroszonej trawie…wchodzić w wieczorne mlecznobiałe słupy mgły zalewające polany…rozpływać się w szczęściu spoglądając na zachody i wschody słońca…kocham żywiczny zapach nagrzanego słońcem lasu…brzegi jezior porosłe miętą pieprzową i tatarakiem…mościć się nocą w trawie i spoglądać na niebo przyozdobione girlandami gwiazd i drogą mleczną…sierpniowe deszcze meteorytów…pełnie księżyca…wsłuchiwać się mowę lasu…tulić do drzew…rozmawiać ze zwierzętami…gładzić palcami kamienie…lubię sunąć dłonią po dojrzałych źdźbłach żyta…lubię wiatr smagający mnie w twarz…tańczący we włosach…wiatr wyjący zimą w szczelinach okien, płatki śniegu spadające na wysunięty język… ale o tym pisałem już nie raz.


Wariactwa moje…

Mam kilka wariactw. Zbieram stare, zniszczone, poszarpane i niechciane misie. Ceruję, łatam…przywracam do życia. Wszystkie takie szpetotki pomieszkują w pracowni, na sosnowych półkach. Jest tylko jeden malutki miś, którego nie połatałem…nie poskładałem, bo jest wyjątkowy i niech takim pozostanie. Nie ma łapek, nóżek i oczek. Znalazłem go obok studzienki przy krawężniku. Wracałem wówczas z pogrzebu jednej z najwspanialszych osób jakie dane było mi poznać. Lubuję się też w starych przedmiotach, oczywiście nie wszystkich, tylko tych o pozytywnej energii i niezwykłej historii.

Wciąż mam ogromną potrzebę wyrażania się poprzez różne formy sztuki oraz prozaikę życia.


Zachowania łóżkowo - pościelowe czyli N. w stanie delta:

a).Podczas snu nieświadomie się dotykam, kiziam, smyram, głaszcze…ale proszę sobie nie myśleć…bez żadnych głębszych auto zachowań…nie, nie masturbuję się :)  Jedynie dopieszczam po łapkach, szyi, twarzy i głowie. Przyznam, że nie rozumiem tego zachowania .

b).Pozy przyjmowane w trakcie snu są irracjonalne…dla wyjaśnienia- na przykład pozycja na plecach z rękoma i nogami zadartymi do góry…na tak zwanego leniwca albo …głowa z tułowiem wiszącym z tapczanu…na tak zwaną kapę . Jest też suczka w rui, krecik, rozgwiazda i wiele, wiele innych.

c).Zagadany podczas snu…odpowiadam uprzejmie na pytania…nawet, te najbardziej intymne…na szczęście nie zawsze i nie każdemu. Rano nic nie pamiętam.

d).Zdarza się również, że wypuszczam się na senny obchód po domu…czasami i dalej.

e).Jak już pisałem…sny mam żywe, o intensywnym smaku, i tak pewnej nocy śniłem, że znajduję się w mrocznym lesie…za czarnych chmur wyłaniała się okrągła tarcza księżyca. Mgła unosiła się nad bagnami. W oddali pohukiwał puszyk. Nagle z zarośli wyskoczył potężny wilkołak i ruszył w moim kierunku. W ferworze zaciętej walki, broniąc się wskoczyłem mu na plecy, zacisnąłem ręce wokół szyi i zacząłem gryźć w kark. Usłyszałem jego przytłumiony, bolesny jęk i czując krew chapałem dalej. …Jęk stawał się coraz głośniejszy, a bestia szarpała i wiła się niemiłosiernie…jakież było moje zdziwienie, gdy wychrypiała moje imię głosem tak dobrze mi znanym, aczkolwiek udręczonym. Powoli wracała mi świadomość, gdy osłupiały spostrzegłem, że oplatam morderczym uściskiem poczciwą Sydonię. Przerażony rozluźniłem ciało i od razu dostałem w łeb, pewnie celem dokładniejszego wybudzenia… Wiem, że tamtej nocy spędzonej razem ze mną w łóżku, podczas odwiedzin u znajomej, Sydonia nigdy nie zapomni…jakiż był mój wstyd…ileż przeprosin, no i śmiechu…

f).Tak więc wszystkich chętnych na wspólne dzielenie ze mną łóżka informuję, iż decydują się na spanie ze mną tylko i wyłącznie na własną rękę. Nie ponoszę odpowiedzialności za jakiekolwiek uszczerbki na zdrowiu psychicznym, fizycznym i moralnym.

Uzależnienia…

Jestem uzależniony od kawy…mocnej, czarnej i gorącej. Piję ją w zastraszających ilościach. Czasami do filiżanki wrzucam kostkę gorzkiej czekolady…smakowitości. Mam słabość do słodyczy, ale nie wszystkich, bo wybreda ze mnie straszna :-) …rozkoszuję się truflami, śliwkami i galaretką w czekoladzie. Lubię mieszankę mlecznej czekolady i soli…to rzadkość dostać taki rarytas, ale można…mój ulubiony to ciastka degustive …polecam. Ciasta wyłącznie pieczone w domu. Kocham czerwone, wytrawne i pół wytrawne wino…nalewki własnej roboty. No a skoro jesteśmy przy smakołykach…to lubię gotować zwłaszcza dla znajomych i rodziny. Podświadomie mieszam smaki, których nikt inny by nie połączył…i z tego co wiem, mam wielu amatorów swojej kuchni :-)… osobiście nie jadam tłusto…lubię warzywa w każdej postaci…mięso bardzo, ale dobrze doprawione…czosnek, sól, pieprz to podstawa...przy drobiu dużo bazylii, wieprzowina lubi majeranek….ale dość o tym, bo zamęczę was na śmierć

Życie moje…

Żyję tak jak chcę, bez pośpiechu, bez szału rywalizacji, w zgodzie ze sobą i naturą. Pracuję sam dla siebie. Starcza mi to co mam, a do pełni szczęścia brakuje jedynie domu z kawałkiem ziemi na ziołowy ogród…i skrawek kwiatowego nieba…ukrytego z dala od ludzi i zgiełku miast. No i oczywiście kogoś u boku..

Pracuję charytatywnie z ludźmi bezdomnymi, ofiarami przemocy w rodzinie i dziećmi. Bardzo ciekawe i niezwykle inspirujące zajęcie. Napiszę jeszcze o tym…

Ludzie…

Kocham wszelakich odmieńców…odszczepieńców i szaleńców (piszę tu oczywiście o artystach i pozytywnych wariatach :-) ) za kolory, którymi zdobią rzeczywistość… za cuda, którymi nas obdarzają…za ich niezwykłe umysły wprowadzające nas w magiczne światy … za postrzeganie, intensywność uczuć, namiętność... szaleństwo trawiące ich umysły…kocham ich…i do nich czuję się przynależny :-)

Lubię obserwować zwykłych ludzi kiedy o tym nie wiedzą. Są wówczas tak szczerze uczciwi i wdzięczni.

Czarodziejska torba…

W mojej ukochanej, starej, poszarpanej, oliwkowej, płóciennej torbie…można znaleźć różne przedmioty. Na każdą okazję, okoliczności czy potrzeby :-)

Zwierzęta i ja…

Szanuje zwierzęta i traktuje je na równi z człowiekiem One też mnie lubią…tak czuję... jeszcze nigdy, żaden pies mnie nie ugryzł…nawet na mnie nie zawarknął…wszystkie od najmniejszych po te największe i najgroźniejsze, te cieszące się złą opinią podbiegają do mnie i liżą po dłoni merdając ogonem. Wiele stworzeń do mnie lgnie nie bojąc się …są otwarte i ciekawskie.

Problemy słowne…

Odpowiadanie na komentarze na blogu czy też ich zamieszczanie to dla mnie istny koszmar. Jestem osobą bardziej poza werbalną, choć uwielbiam rozmowę, żywe słowo, ale i kontakt wzrokowy…mowę ciała . Wtedy mam pewność, że każde wypowiedziane przeze mnie zdanie, gest, interpretowane jest właściwie. Nie uciekają mi myśli…słowa wypływają ze mnie czystym, krystalicznym potokiem. W ich wirtualnym świecie zaczynam się potykać, gubić i przewracać jak ślepiec. To mnie dezorientuje i budzi niepokój, ale uczę się i walczę z tym :-)

Moje nielubienia…

Nie lubię telefonu komórkowego. Ogranicza moją wolność.
Nie lubię się spieszyć.
I nie lubię czerniny
… i bezczynnie na coś czekać:-)

Muzyka…

Kocham muzykę…ona przepływa przeze mnie, jest pokarmem dla mej duszy…ukojeniem…radością…bez niej nie potrafiłbym żyć. Jako dziecko posiadałem swój własny adapter. Był piękny, w kolorze dojrzałej pomarańczy mieszanej z gorzką czekoladą. Rodzice zauważywszy moje upodobanie kupowali mi płyty zamiast zabawek . Wiele wspaniałych albumów dostawałem od wujka ze Stanów. W wieku lat sześciu miałem dość pokaźną kolekcję winyli. Całymi godzinami słuchałem, odpływając w myśli swoich światy. Swoją podróż z muzyką zaczynałem z takim wykonawcami jak Janis Joplin, Jimi Hendrix, The Doors, Pink Floyd, Deep purple, Rolling Stons i wiele…wiele innych. Muszę też wspomnieć o Perfecie, Budce Suflera, Maanamie, Lombardzie, Lady Pank, Bajm, Niemenie, Dwa plus jeden, Stanie Borysie, artystach polskiej sceny muzycznej tamtych czasów. Lubię też dobre kino, zwłaszcza niekomercyjne.

Miasto…

Urodziłem i wychowałem się w mieście…kocham je i nienawidzę. Dusi mnie smród fabryk i smogu. Ogranicza ciasność i zatłoczenie. Dobija hałas.

Ale lubię spacerować późną nocą ulicami mojego miasta, zalanego kolorowymi światłami neonów i latarni. Lubię kiedy wyjeżdżają z zajezdni pierwsze tramwaje i unosi się w powietrzu zapach świeżych bułek z zamkniętych jeszcze piekarni.

Ciemna strona mego jestestwa…

Ale żeby nie było za słodko, jest też ciemna strona mojego ja… Posiadam niezwykle cięty język…bardzo często ranię ludzi szczerością (taki jestem, próbowałem to zmienić…niestety bez rezultatu) …moje postrzeganie świata czasami szokuje, bulwersuje… ale tyle odczuć co ludzi…więc?. Miewam humory, stany w których mam potrzebę izolacji od ludzi i świata…nie ukrywam swoich emocji, potrafię być cyniczny i ironiczny. Jestem też nieco uparty i aspołeczny. Cierpię na nerwicę natręctw…nie lubię polityki…. ludzi, którzy udają innych niż są w rzeczywistości…nie lubię kłamstwa, chamstwa, nietolerancji i wszelkiego rodzaju presji. Boję się fanatyzmu w każdej jego formie…nie lubię także naruszania mojej intymności bez uprzedniej zgody…a ponad to miewam koszmarne migreny (spadek po babci)…


I na koniec można pooglądać sobie moją parszywą gębę ..póki nie zniknie…planowany czas usunięcia wizerunku pokemona mija od teraz za 48 godzin

...klik i już mnie nie ma :)))))

A skoro odpowiedziałem za wyzwanie zmuszony jestem (z wielką przyjemnością:-)) wytypować kolejnych siedmiu uczestników w ekshibicjonistycznym łańcuszku, przypominając jednocześnie, że jest to tylko zabawa do niczego nie zmuszająca:-)

Zasady są proste:
Piszesz kilka rzeczy o sobie, o których Twoi czytelnicy jeszcze nie wiedzą, a potem typujesz następnych siedem osób.

Zapraszam więc :-):
1.  Sydonie
( Może w końcu zmobilizuję Cię to do prowadzenia bloga :P)
2.  Krzysia (elementarnia)
3.  Rzabę
4.  Jacka Witczyńskiego
5.  Mirę
6.  Titolec
7.  Desperate Haushusbend

Szaman...

Na dziś nowa praca...
technika niezmiennie ta sama: żelopis


© NordBerd
Szaman

Ta praca została wyróżniona na  Variart


niedziela, 9 stycznia 2011

Śniłem dziś...

      Śniłem dziś nieprzyjemny sen. Siedziałem w wielkim, ciemnym pokoju pozbawionym okien. W pomieszczeniu panowała okropna duchota. Z mroku wyłoniła się moja ciocia ubrana na czarno. W rękach trzymała duże, obdarte na brzegach pudło. Usiadła obok mnie uśmiechając się smutno. Spojrzałem jej w oczy. Przeraziła mnie ich dogłębna pustka i nieobecność. Uniosła powoli wielko… w środku znajdowały się dziesiątki medalioników  z wizerunkami Świętych. -To po mojej świętej pamięci teściowej – powiedziała – po czym wsunęła w nie dłoń. Srebrne blaszki migotały wprawione w ruch niczym gwiazdy na nieboskłonie… cekiny na cygańskiej sukni. Zacząłem przerzucać  medaliki razem z nią… nagle wyczułem pod palcami duży, okrągły, przypominający monetę przedmiot. Wydobyłem go. Był ciężki i wyjątkowo zimny… mniej więcej wielkości starej pięciozłotówki z wizerunkiem rybaka zarzucającego sieci. Po środku medaliku widniała Matka Boska z dzieciątkiem na rękach. Była pozbawiona głowy. W tym miejscu widniała wywiercona dziura i dwie kolejne na ramionach. Zdziwiony spojrzałem na ciotkę, która przyjrzawszy mu się dokładnie odrzekła – że to ulubiony teściowej, że używała go jako amuletu i guzika…a jak przyłożysz otwór do oka …to możesz zobaczyć to, co nie jest dla nas widoczne…co zakazane, lub przyszłe…

                                          Stara praca  powstała na podstawie snu...



wtorek, 4 stycznia 2011

Syndrom dnia wczorajszego...

      

       Ranek przywitał mnie wachlarzem doznań. Pierwszym z nich był niemiłosierny ból głowy, nie mówiąc już o niemocy podniesienia karku i otworzenia oczu, drugim był bliski kontakt z toaletą …jeszcze zdążyłem przejrzeć się w spokojnej tafli wody ukrytej w jej wnętrzu nim wyrzuciłem z siebie wszystkie smutki, żale i zgryzoty. Oj było ich wiele…szarpały…rwały na kawałki. Moje odbicie niejednego mogłoby przestraszyć, ba, nawet zszokować. Zombie to przy mnie mały pikuś. Trupioblada twarz przypominała woskową maskę…granatowo sine podkowy pod oczyma podkreślające ich przekrwienie i ta przyschnięta na brodzie ślina niczym ślimacze ślady. Wtulony w ceramiczny brzeg sedesu, odurzony oparami kwasów błagałem kata kaca o tortur mdłości zaprzestanie. Na klęczkach obiecywałem sobie, że już nigdy, ale to przenigdy nie pozwolę tak sponiewierać się dobrej wróżce Żubrówce…nigdy!…tylko jakiś chochlik w głowie piskliwym głosikiem szydził ze mnie, chichocząc, że nim noc minie zapomnę o bólu i najdzie mnie znów ochota. Podniosłem się i podpierając ściany poczłapałem do kuchni. Nastawiłem czajnik. Wrzuciłem torebkę herbaty do kubka, wersja limitowana- saszetka w kształcie choinki. Zalana uniosła się niczym topielec, po chwili opadając leniwie na dno. Patrzyłem jak odpuszcza kolor…jak miesza się z językami wody. Drżącą dłonią chwyciłem kubkowe ucho i przybliżając do ust próbowałem wziąć łyka. Gorąca, mocna, gorzka herbata rozlała się ciepłem po ścianach żołądka. Zabulgotała niespokojnie łącząc się z kwasami. Potem drugi raz i trzeci… po czym wytrysnęła z gejzeru ust rozbijając się dziesiątkami kropli na emalii zlewu i rdzawymi łzami na kafelkach. Do próby konsumpcji nawet nie podchodziłem…najmniejsza myśl o pokarmie wzbudzała we mnie obrzydzenie. Telepiąc się i pocąc niczym w febrze postanowiłem dotrzeć do spokojnego azylu, którym jest moje łóżko. Zakopać się jak świnia w ciepłym błotku pościeli…i zapaść w dobroczynny sen. W pół drogi zatrzymała mnie przeszkoda w postaci mojego psa, patrzącego wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu...przypominającym, że czas na spacer. No i na nic płacze Apacze…najgorzej było zasznurować buty. Szczęśliwa Halinka, dzierżąc ulubioną maskotkę w pyszczku machała radośnie ogonkiem, a we mnie radości było zdecydowanie mniej…opatuliwszy się arafatką chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Światło dnia nieznośnie raziło w oczy powodując ich łzawienie. Lód pokrywający chodnik nie pomagał mi w utrzymaniu i tak niepewnej już równowagi. Nogi rozjeżdżały mi się, oczy łzawiły, wzbierały mdłości i zalewały fale gorąca. Wysyłałem do suni sygnał SOS…tunelem telepatii błagalną prośbę, by jak najszybciej załatwiła swe potrzeby. Cień radości otulił mą duszę gdy przysiadła zostawiając żółty ślad na śniegu. No, szybciutko jeszcze kupkę…kochanie - dopingowałem. Ale nie… psina Halina podskakując i turlając się zachęcała do zabawy. Blaskiem ślepi mówiła -goń mnie. Pomyślałem: Panie w niebiosach, dodaj mi sił i chcąc nie chcąc ruszyłem pseudo radosnym truchtem w głęboki przymarznięty śnieg. Przy każdym unoszeniu stopy miałem wrażenie, że mam ołowiane podeszwy i zdecydowanie większą ilość odnóży do skoordynowania niż zazwyczaj. Ledwo dychałem, ale wciąż goniłem króliczka uszczęśliwionego śnieżnym hasaniem. Myślałem już, że padnę, ducha wyzionę, gdy dostrzegłem, że w oddali psina przybiera pozę skoczka …napręża się i…błogosławione bądźcie żywioły- zakrzyknąłem w myślach. Hura! – wyrwał mi się z ust. Zziębnięty, mokry dotarłem do domu. Zrzuciłem z siebie szmaty i nagi ległem w pościel moszcząc sobie gniazdko. Odpływałem w przyjemny sen, gdy niczym strażacka syrena zawył dzwonek do drzwi. Otulony całunem prześcieradła, ze łzami w oczach otworzyłem. Na progu, z szerokim uśmiechem kota z "Alicji w Krainie Czarów" stała moja przyjaciółka Sydonia i gwałcąc błogą ciszę katatonią słów szerokim gestem wyjęła z przepastnej torby znajomy butelczany kształt, bijący po oczach złocistym płynu blaskiem.
- Ty biedaku- pomyślałem sam o sobie…




Ten utwór idealnie dziś do mnie przemawia;-)

Gdybym tylko mógł...

      Gdybym tylko mógł wyrwać się z twierdzy ciała. Wzbić wysoko ponad dachy, kominy i korony drzew. Wzlecieć ponad cały ten ludzki świat . Przecinać powietrze ze świstem szczęścia…upajać się wolnością. Ostatnio często uciekam w sen, ale już nawet tam, w krainie odwróconych oczu, gdzie zawsze znajdowałem spokój i ukojenie…nie czuję się bezpiecznie. Rozpanoszyło się w niej królewie koszmarów, roztopiły się kolory, pouciekały magiczne skry…cudów las. Niespokojny nastał czas w mej duszy, smutek oblepił rzęsy niczym płatki sypiącego śniegu, marazm wdarł się w serce, a rozpacz czernią nieskończoną zalała źrenice.. Nie mam gdzie uciec, schować się nie mam gdzie. Miotam się w szarościach swych jak ptak uwiężono w klatce. Gubię resztkę barw z poszarpanych piór. Powoli wtapiam się w niebyt.

Ale dziś znów oczarowała mnie złocistym blaskiem dobra wróżka Żubrówka. Zmroczyła smutek brzdękiem lodowych kostek i szumem wodospadu wypełniającym szkło. Spłukała strach zimnym strumieniem zalewającym krtań. Rozkosznym głowy szumem pozwoli przetrwać… do rana.