sobota, 26 lutego 2011

Z przeszłości...



      Krocząc niegdyś ścieżką swego losu pogubiłem najcenniejsze paciorki wiary w miłość, ludzi, dobro…zagubiłem sens… Spadłem na dno beznadziei, brodząc w lepkiej, smolistej mazi koszmarnego, niekończącego się snu. Stałem się cieniem...niewyraźną kalkomanią człowieka którym byłem…po którym płakali najbliżsi i przyjaciele. Broczące spienionym bólem serce nie chciało bić. Okryte czarnym całunem smutku oczy nie chciały  dostrzegać kolorów, smug światła przedzierających się przez szarości. Skostniała dusza nie chciała otwierać się na drugiego człowieka. Powoli konałem w butwiejącej klatce ciała,  odurzony fermentacją  gnijących myśli, karmiąc się szczęśliwymi skrawkami wyblakłych wspomnień. Byłem  przeszłością. Każdego dnia  błagałem o swój rychły koniec, szeptem zaklinając dobroduszną śmierć…aż nadeszła. Lodowatym dotykiem wymrażając, co było…Odchodząc z końcem, przyniosła początek nowego…Lepszego.  


wtorek, 22 lutego 2011

Kilka słów o ...



      Od zawsze miałem świadomość, że należę do niezwykłej rodziny…dziś jeszcze wzmocniło się to poczucie. Jak pisałem we wcześniejszym poście, rodzinkę mam wspaniałą…nie raz dziękowałem już, że mogłem się narodzić, przebywać, wychować w gronie tak zacnych i pięknych dusz… Rodzice, ciotki, dziadkowie, pradziadkowie wpoili we mnie miłość do świata, przyrody, ludzi, niezależnie od tego jakimi są, jaki jest ich status społeczny, kolor skóry, religia, poglądy. Powtarzali, by kierować się mądrością i przeczuciem, a nie podszeptami czy fałszywymi drogowskazami. Nauczyli mnie smakować życie sercem, wypuścili z gniazda ptakiem wolnym, świadomym swej odrębności i niepowtarzalności. Dzięki nim nauczyłem się szacunku do pracy, jakakolwiek by nie była, zabawek, książek, odzieży, dzieł sztuki i dzielenia się z innymi dobrami, których mamy nad stan. Wypieścili poczucie obowiązku udzielania pomocy ludziom starszym i w potrzebie. Czerpnia radości z rzeczy małych, czasami niezauważalnych przez innych. Ale żeby nie było kolorowo, wyniosłem też z gniazda szczyptę niezdrowego rozsądku, braku barier, gorący temperament, wolność słowa i poglądów, za które czasem słono płacę.

Chciałbym poświęcić też dla tych najbliższych choć krótką notkę, bo myślę, że ciekawe z nich indywidua :)…ale to w następnym poście.


poniedziałek, 21 lutego 2011

Płynę...



      Płynę spokojnie łajbą żywota mego po morzach codziennych dni. Czasami zakołysze, zagrzmi, falą zaleje, obmyje solą oczy. Ale dalej płynę spokojnie, bez szaleństwa, bez przepychanki. Omijam ławicę piranii, żarłacze rekiny i ryby młoty. W płóciennej torbie przetarty, skórzany portfel nigdy nie jest pusty, zawsze jest w nim tyle, ile być powinno…nie więcej…nie mniej…w sam raz. W szczerości mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy, że mam czas…całe mnóstwo wolnego czasu, który mogę wykorzystać jak tylko zechcę. Płynę  nieco senny…nieco oderwany. Przybijam do pięknych wysp…poznaję ludzi, wyjątkowych w każdym względzie…niezwykłych. Czasami wydaje mi się, że moje życie to sen…ale równie często nadciągają czarne, skłębione chmury. Biją w piersi pioruny bolesnych wspomnień. Duszę zalewa deszcz smutków, niespełnień, rozterek …ale przemija…stając się swoistym katharsis. Rodzinę mam wspaniałą…nie raz dziękowałem już, że mogłem się narodzić, przebywać, wychować w gronie tak zacnych i pięknych dusz. Jest też oczywiście i wyjątek, Mroczny Stefan, ale bez niego wszystko runęłoby, poprzewracało się, a świat zwariowałby  zupełnie. Los obdarował mnie wspaniałą przyjaciółką, o której pisywałem nie raz. Codziennie raduje mnie, dodając nowych sił towarzystwo totalnie odjechanego psa.  Kocham to swoje życie i nienawidzę…lecz wciąż chcę je śnić…prześnić…po kres mych dni.


piątek, 18 lutego 2011

O sobie...



      Mam dość ciągłego jazgotu na swój temat, mądrości i pouczeń, co w moim wieku wypada, a co nie. Zawsze byłem sobą, pomimo wielu przykrości, zawiści, niezrozumienia, głupoty i nie zamierzam tego zmieniać …nigdy! …i co z tego, że biegam podczas letnich deszczy nago wśród łąk, pól żytem szumiących, zielonych lasów…rozkoszując się wolnością chwytaną głęboko w płuca podczas burz szaleństwa…Kocham bliskość natury, przecież jestem częścią niej. Kto zabroni mi kochać ludzi nie zważając na płeć…no kto? Kto potępi tego wrażliwca we mnie, co nosem polnych kwiatów zapachy wysysa...nektarem ich się poi. Krople rosy stopami bosymi z porannej trawy strząsa. W mgieł słupach mlecznych chichocze i tańczy…przy ogniu w leśnej kniei w noc zrównania z drzew duchami rozmawia…że z serca pierwotnej dzikości ukochał zapomniane Bogi. Czy to czyni mnie odmieńcem?...że uwielbiam piersi krągłości i silne męskie dłonie…że wiara , którą bez zgody mej Kościół narzucił jako niemowlęciu, znak krzyża kroplą czyniąc na czole…obca mi jest …niechciana. Czy jestem inny, bo z serca trzepotem i życia rodnością budzę się każdego rana. Czy jestem …nie taki …bo nie lubię sportu, samochodów i walki. Wolę ksiąg mądrości sczytywać, spokój odnajdować w oczu ludzi jeziorach, zatracać się w dłoniach dotyku i warg pieszczotach, przy dzwonkach polnych fioletu zasypiać, kolorami jesieni się wzruszyć i śniegu płatkiem białym…że lubię podróże …kochać i być kochanym…czy jestem inny, bo wolę śnić piękne sny, niż chadzać do niechcianej pracy. ..bo nie zarzynam się o pieniądze i gdzieś mam dobrobyt…do grobu nie zabiorę...że domem mym świat…ziemia wszędzie jednakowa, tak samo spomiędzy palców się sypie…i szept kamieni jednaki …bo nie ma dla mnie znaczenia status, uroda ani kolor skóry… że nie potrafię nienawidzić, zazdrościć i gardzić…czy przez to jestem inny? ,że pomimo lat wciąż patrzę na świat oczami dziecka, wszystkim zachwycam od nowa…że umysł, choć dojrzały i wiedzą obszerną zmącony…nie zgnuśniał…nie zdusił się w oparach powagi…że wciąż cieszy wielkość rzeczy małych…że życie czuję pięcioma palc łechtaczkami. 
Czy jestem inny? nie taki? Kim mam być zatem …jeśli nie sobą samym?



czwartek, 17 lutego 2011

Snuję się...


      Snuję się. Jak zbłąkana dusza poszukuję światełka w ciemnościach. Czasami dostrzegam je, rozpościeram skrzydła i lecę, nieprzytomny jak ćma…gnam. Kiedy już zbliżam się, dotykam niemal… spadam blaskiem rażony w ciemność jeszcze głębszą, gęstszą, pełniejszą. Niewidomy przedzieram się przez czerń wyciągając przed siebie ramiona. Czasem zatrzyma mnie drugi człowiek. Wplecie w siebie objęć splotem… ciepłem dłoni… warg wilgotnych drżeniem. Pokocha… rozkocha… Jasnym uśmiechem przepędzi cienie. I to szczęście upojne przemija jak oka mgnienie… i znów zapadam w ciemność, tonąc w morzu błądzących cieni…



sobota, 12 lutego 2011

Leżę przed Tobą...


      Leżę przed Tobą, ołtarz ciała nagi…zapachem pragnienia ubrany…wołam szeptem…kuszę grzechu drżeniem. Pytasz – czy to niebo zapłonęło w górze?…mówię …nie…nie…to tęsknota tli się we mnie. Podejdź, dotknij…spij skóry nektar głodnymi aksamitu wargami…tę słodycz…tę magiczną kroplę… nie unoszę powiek, by nie spłoszyć tych chwil ulotnych mych rzęs trzepotem…by nie spozierać w twe nieprzytomne, omglone szaleństwem oczy … opadnij na mnie jak szarańczy deszcz …opleć bluszczem rąk...pocałunkami zmąć krew…zatańczmy jednością ciał… tańcem tym, co łączy nas z aniołami i demonami na tak krótki czas…



czwartek, 10 lutego 2011

Może jutro...

    

      Słońca promienie przedzierają się przez witraż zawieszony w oknie pracowni zalewając ściany kolorami. Na stoliku stygnie kawa, przede mną sztaluga…płótno. U nóg zwinięty w kłębek pies, grzeje me stopy. Powietrze drży dźwiękiem wydobywającym się z kolumn wieży. Jest pięknie. W głowie burza, serce rwie. Podnoszę pędzel…ręka drży…boję się…
      Ostatni raz dotknąłem farbą płótno niemalże 16 lat temu. Od roku bezustannie męczy mnie potrzeba wyrzucenie z siebie kolorów, które niegdyś utraciłem. Gdybym mógł cofnąć się …nie pozwoliłbym sobie temu sprzed lat, zabrać radości tworzenia…wyrażania się. Ale cóż, stało się. Od dziecka kochałem rysować. Dzięki wspaniałym rodzicom mogłem bez problemu rozwijać swoją pasję. Pierwszym płótnem była pościel …ściany i meble. Pomimo pedantyzmu ojciec przymrużał oko, a mama chowała wszystkie te „mazaje” w kartony pamięci. Burza wieku dojrzewania była czasem wspaniałości artystycznej, emocje kipiały we mnie znajdując ujście w malowaniu, pisaniu i fotografii. Pierwsza miłość…trzy najpiękniejsze lata życia. Trzy lata …i koniec…wraz z pękniętym sercem odeszły kolory…uciekły słowa…skończył się ten artysta we mnie. Zaniechałem jakiejkolwiek edukacji w tym kierunku. Większość prac została zniszczona, wiersze spalone. Porzuciłem wszystko i oddałem się całkowicie pracy, jedynie raz na jakiś czas aparatem pstrykałem. Niespełna dwa lata temu…gnany potrzebą, z przestrachem chwyciłem Żelopis i sztywną ręką wykonałem pierwszy rysunek…tak amatorsko. Ta radość, to niewypowiedziane szczęście powróciło wraz z pierwszą kreską…kropki postawieniem …ale uchodzi ze mnie tylko czerń i biel. Może jutro…pojutrze …za tydzień zatańczę na płótnie pędzla kolorami.

I wrzucam dwa z pierwszych rysunków, tych po długiej przerwie :)

" Ptaszydlaki ...ze snu"




"Axis mundi"




.

środa, 9 lutego 2011

Tyle słów...

      Jest tyle słów, które chciałbym Ci powiedzieć…Wypieścić palca drżącego opuszkiem na skórze…wyszeptać do ucha. Słów …ułożonych nieprzespaną nocą w bukiety zdań. Zasuszonych w listach nie wysłanych. Słów, których nigdy nie wypowiem …nie wyśpiewam…nie napiszę,  gdyż spadają  na dno duszy jak z drzew  jesiennych rdzawe liście, by odpocząć w ciszy.


niedziela, 6 lutego 2011

Usłysz szept...



      Błąkam się spłakanymi ulicami śpiącego miasta. Obudź się samotne serce…usłysz szept…wyjdź,  może odnajdziesz mnie w rozcieńczonym kolorami neonów mroku.


sobota, 5 lutego 2011

Sobotni spęd...

     

      Na rodzinny zlot u cioci G. stawiłem się późnym popołudniem. Buźka…pliczkowy całus, kilka przymilnych zdań, uprzejmości i do stołu stado gna. Pośród nienagannie błyszczących sztućców, talerzy i salaterek czuć lekkie napięcie. Każdy z gości w duchu modli się o łaskawość losu i dobry posiłku bieg. Wszyscy wiedzą, że cioteńka G pedantką, damą i świetną panią domu jest. Prawda to znana i niekwestionowana. Ze swoistym wdziękiem, ciocia wkracza do pokoju z dużą , porcelanową misą rodem z Chodzieży, zakończoną kopcem cudnie pachnących, parających ziemniaków w całości. Wszystkie piękne, idealne, bez spękań, naruszeń, odłamać…dosłownie cudo wyjęte z reklamy. Przez chwilkę przemyka mi myśl, czy ciocia atrapy nie serwuje dziś. W drugiej mniejszej porcelanie okrasa plus smażony boczuś. Niemal z namaszczeniem stawia ją po środku stołu na bielusieńki, czarujący krochmalu wonią obrus. Przemierza po twarzach zebranych uważnym wzrokiem i unosząc lekko prawą brew odchodzi, wracając po chwili z wazą . Uśmiecha się…zaprasza gestem dłoni… mówi smacznego. Pierwszy zerwał się dziadek, w pół drogi zatrzymał się zdjęty jękiem. Chwycił za krzyż i z wybałuszonymi oczyma zastygł z bezruchu. Na pomoc dziadzi ruszyła Monika kuzynka, ocierając się zalotnie biodrem o silne ramię umiłowanego, chwyciła nalewkę… zgięła się w pół. Czarując zebranych piegowatym biustem i gwiazdorskim uśmiechem znużyła ją w krwistym płynie. Jak wiedźma zamieszała w kotle i chlup w dziadziny talerz zupy ciut. Potem drugi raz i ciociny czas…następnie wujka, brata, swój i chłopaka , kuzyna, mamy i jej kędzierzawego kochasia, no i w końcu nadszedł na mnie czas. Poprawiwszy się wygodnie, dosunąłem do stołu tak, że poczułem pod żebrami blat. Zewsząd dochodziło chlupanie i radosne pomrukiwanie. Nad ziemniakami ruch. Komplementy, że barszcz wyśmienity jest. A ja siedzę…zerkam tępo w talerza zagłębienie. Podskórnie wyczuwam lęk, że coś pójdzie nie tak…stanie się. Pod stołem pupil Pikuś, czyli ciociny pies obwąchuję krocze me. Delikatnie odganiam drania kolanem…ale on nie… głębiej brnie i uparcie jęzorem po wewnętrznej ud stronie. Boże, wiem, nie wierzę i nie modlę się…ale jeśli jesteś daj siły bym wytrzymał…nie załamał się….
-A ty kochanieńki , czemu nie jesz? - zaświergotała ciocia – nie jesteś głodny? No tak, Ty pewnie wcale obiadów nie jesz… zobaczysz, wykończysz się.
- Ciociu, wszystko jest w porządku…jem…dużo jem – odpowiadam z uśmiechem…starając ukryć to narastające we mnie napięcie…ten strach. Ta… Znacie może ten stan, w którym , im bardziej się starasz, tym mniej wychodzi? Ciotka patrzy i wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu kieruje mnie w stronę talerza. Drżącą ręką unoszę łyżkę, powoli zanurzam w barszczu…próbuję…połykam…zanurzam i tak wiosłuję niestrudzenie…nieco uspokojony…gdy nagle z bezpiecznej oazy wyrywa mnie głośny, pytający dźwięk wydobywający się z wydatnych warg cioci G
– A ziemniaczka to nie? – czuję jak zalewa mnie pot, wysyłam kuzynowi błagalne sos…SOS!!!. Ten uśmiech się do mnie…i ucieka w przerwaną rozmowę. Na polu bitwy z misą ziemniaków zostałem sam…wysuwam rękę…nabieram pyrę na łyżkę i powoli…powoluteńku wracam. Odetchnąłem z cichym świstem wypuszczając powietrze.
-No śmiało, śmiało Norberciku – wtóruje ciocia.
Kolejny raz nabieram kartofla i z dobrym skutkiem zakańczam misję. I kolejne powodzenie, i następne…
- Jeszcze tylko jednego – nalega piekielna Gienia.
Czemu nie?- pomyślałem i ponownie na łyżkę kartofla. Uśmiechnięty spoglądam w stronę umorusanego jak dziecko dziadka, kiwam głową do wujka i czuję, że coś jest nie tak…drżenie czuję i przechył… w ostatniej chwili widzę jak wędrujący nad talerzem ziemniak zsuwa się… poczułem jak czas nagle zwolnił bieg…bezsilny patrzyłem jak ziemiaczany łajdak mknie niczym kometa w stronę talerza, po czym uderza z ogromną siłą w zdobną oczkami tłuszczu taflę zupy…rozpryskując dokoła czerwoność… Jak spadające na obrus, zastawę i moje ukochane jasne, lniane spodnie krople barszczu bezpowrotnie zmieniają się w kwieciste plamy. Do uszu dobiega piskliwy wrzask:
– O nie! Nie! Coś Ty narobił! Taki sam kaleka jak jego ojciec…
Kuzynka z chłopakiem w śmiech, wujkowi, dziadkowi mamie i jej kędzierzawemu kochankowi zaparło dech. I tylko krople zupy w ciszy i spokoju po policzkach mych spływały, barwiąc jasny sweter, podchoinkowy ciociny prezent. Fak, szit, kurwa! Dlaczego zawsze trafia się to właśnie mnie?
Deseru w postaci ciasta czekoladowego z wyśmienitym kremem niestety nie dostałem już…nie.

środa, 2 lutego 2011

W końcu idę spać...

 Po trzech dobach niespania czuję się tak :)))


     


Nim jednak wskoczę w ciepłe pielesze  proponuję wesoły numerek na początek dnia:)))

 
     
 

Dobranoc wszystkim :)))