Rok dobiega końca. Sypią się nitki minut z jego starego, znoszonego płaszcza. Zbliża się ten nowy…nieznany…pełen tajemnic. Tym razem nie będę przedkładać sobie kolejnej listy zobowiązań, postanowień i planów. Pozwolę by wszystko układało się spontanicznie…samo z siebie. Z pokorą przyjmę, co da…nawet jeśli będzie najgorsze. Głęboko w sercu mam nadzieję, że będzie łaskawy i jak Święty Mikołaj przyniesie wór pełen miłych niespodzianek. Podskórnie czuje, ze odejdzie kilkoro najbliższych…boję się…bo nic nie będzie w stanie wypełnić pustki pozostałej po nich. Boję się, że moje serce nie udźwignie, a dusza zatonie w czarnym morzu smutku i rozpaczy. Boję się tej nieobecności, którą zmarli pozostawiają po sobie i tych myśli, obrazów, strzępków wspomnień. Przedmiotów nasączonych ich energią.
Są też przyjemne wizje…niebawem nadejdzie wiosna, a wraz z nią rozkwitnie radość w mych piersiach i nastanie czas wyjazdu do ukochanego Jaworza…pól, jezior, lasów, słońca wschodów i zachodów. Może w końcu uda mi się podziwiać kamienne kręgi nad Odrami. Tak naprawdę nie oczekuję cudów i słodkości, niech pozostanie tak jak jest, bo życie moje choć pełne zawirowań, burz i sztormów…tak naprawdę nie jest złe. Pragnął bym jedynie odrobiny spokoju, cieplejszych i życzliwszych ludzi wokół siebie…zdrowia, którego tak bardzo potrzebuję…i łaskawości czasu, który do tej pory oszczędzał mnie, zdobiąc jedynie kilkoma drobnymi zmarszczkami i delikatnym szronem. No i zapomniał bym o najważniejszym z pragnień, którym jest oczekiwanie na wygraną walkę mojej przyjaciółki z podstępnym wrogiem niszczącym jej organizm. Wam wszystkim życzę pogody ducha, radości i spełnienia. Niech stary rok odejdzie zamiatając swego płaszcza łachmanami wszelkie wasze smutki i bolączki, a nowy wraz z radosnym śmiechem dziecka wleje w piersi rześkość i siłę.