Na rodzinny zlot u cioci G. stawiłem się późnym popołudniem. Buźka…pliczkowy całus, kilka przymilnych zdań, uprzejmości i do stołu stado gna. Pośród nienagannie błyszczących sztućców, talerzy i salaterek czuć lekkie napięcie. Każdy z gości w duchu modli się o łaskawość losu i dobry posiłku bieg. Wszyscy wiedzą, że cioteńka G pedantką, damą i świetną panią domu jest. Prawda to znana i niekwestionowana. Ze swoistym wdziękiem, ciocia wkracza do pokoju z dużą , porcelanową misą rodem z Chodzieży, zakończoną kopcem cudnie pachnących, parających ziemniaków w całości. Wszystkie piękne, idealne, bez spękań, naruszeń, odłamać…dosłownie cudo wyjęte z reklamy. Przez chwilkę przemyka mi myśl, czy ciocia atrapy nie serwuje dziś. W drugiej mniejszej porcelanie okrasa plus smażony boczuś. Niemal z namaszczeniem stawia ją po środku stołu na bielusieńki, czarujący krochmalu wonią obrus. Przemierza po twarzach zebranych uważnym wzrokiem i unosząc lekko prawą brew odchodzi, wracając po chwili z wazą . Uśmiecha się…zaprasza gestem dłoni… mówi smacznego. Pierwszy zerwał się dziadek, w pół drogi zatrzymał się zdjęty jękiem. Chwycił za krzyż i z wybałuszonymi oczyma zastygł z bezruchu. Na pomoc dziadzi ruszyła Monika kuzynka, ocierając się zalotnie biodrem o silne ramię umiłowanego, chwyciła nalewkę… zgięła się w pół. Czarując zebranych piegowatym biustem i gwiazdorskim uśmiechem znużyła ją w krwistym płynie. Jak wiedźma zamieszała w kotle i chlup w dziadziny talerz zupy ciut. Potem drugi raz i ciociny czas…następnie wujka, brata, swój i chłopaka , kuzyna, mamy i jej kędzierzawego kochasia, no i w końcu nadszedł na mnie czas. Poprawiwszy się wygodnie, dosunąłem do stołu tak, że poczułem pod żebrami blat. Zewsząd dochodziło chlupanie i radosne pomrukiwanie. Nad ziemniakami ruch. Komplementy, że barszcz wyśmienity jest. A ja siedzę…zerkam tępo w talerza zagłębienie. Podskórnie wyczuwam lęk, że coś pójdzie nie tak…stanie się. Pod stołem pupil Pikuś, czyli ciociny pies obwąchuję krocze me. Delikatnie odganiam drania kolanem…ale on nie… głębiej brnie i uparcie jęzorem po wewnętrznej ud stronie. Boże, wiem, nie wierzę i nie modlę się…ale jeśli jesteś daj siły bym wytrzymał…nie załamał się….
-A ty kochanieńki , czemu nie jesz? - zaświergotała ciocia – nie jesteś głodny? No tak, Ty pewnie wcale obiadów nie jesz… zobaczysz, wykończysz się.
- Ciociu, wszystko jest w porządku…jem…dużo jem – odpowiadam z uśmiechem…starając ukryć to narastające we mnie napięcie…ten strach. Ta… Znacie może ten stan, w którym , im bardziej się starasz, tym mniej wychodzi? Ciotka patrzy i wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu kieruje mnie w stronę talerza. Drżącą ręką unoszę łyżkę, powoli zanurzam w barszczu…próbuję…połykam…zanurzam i tak wiosłuję niestrudzenie…nieco uspokojony…gdy nagle z bezpiecznej oazy wyrywa mnie głośny, pytający dźwięk wydobywający się z wydatnych warg cioci G
– A ziemniaczka to nie? – czuję jak zalewa mnie pot, wysyłam kuzynowi błagalne sos…SOS!!!. Ten uśmiech się do mnie…i ucieka w przerwaną rozmowę. Na polu bitwy z misą ziemniaków zostałem sam…wysuwam rękę…nabieram pyrę na łyżkę i powoli…powoluteńku wracam. Odetchnąłem z cichym świstem wypuszczając powietrze.
-No śmiało, śmiało Norberciku – wtóruje ciocia.
Kolejny raz nabieram kartofla i z dobrym skutkiem zakańczam misję. I kolejne powodzenie, i następne…
- Jeszcze tylko jednego – nalega piekielna Gienia.
Czemu nie?- pomyślałem i ponownie na łyżkę kartofla. Uśmiechnięty spoglądam w stronę umorusanego jak dziecko dziadka, kiwam głową do wujka i czuję, że coś jest nie tak…drżenie czuję i przechył… w ostatniej chwili widzę jak wędrujący nad talerzem ziemniak zsuwa się… poczułem jak czas nagle zwolnił bieg…bezsilny patrzyłem jak ziemiaczany łajdak mknie niczym kometa w stronę talerza, po czym uderza z ogromną siłą w zdobną oczkami tłuszczu taflę zupy…rozpryskując dokoła czerwoność… Jak spadające na obrus, zastawę i moje ukochane jasne, lniane spodnie krople barszczu bezpowrotnie zmieniają się w kwieciste plamy. Do uszu dobiega piskliwy wrzask:
– O nie! Nie! Coś Ty narobił! Taki sam kaleka jak jego ojciec…
Kuzynka z chłopakiem w śmiech, wujkowi, dziadkowi mamie i jej kędzierzawemu kochankowi zaparło dech. I tylko krople zupy w ciszy i spokoju po policzkach mych spływały, barwiąc jasny sweter, podchoinkowy ciociny prezent. Fak, szit, kurwa! Dlaczego zawsze trafia się to właśnie mnie?
Deseru w postaci ciasta czekoladowego z wyśmienitym kremem niestety nie dostałem już…nie.
Rodzinny obiadek? Czytając to, przypomniałam sobie mój sen z zeszłej nocy - obiadek z rodziną, same zupy... dziwny, koszmarny obiadek ;)
OdpowiedzUsuńA czemu nie dostałeś deseru? Komu jak komu, ale Tobie się należał :)
czekoladko ...no, tak...komu jak komu... i tak się cieszę,że wyszedłem z tego bez szwanku...bo wiesz Piekielna Ciocia G. nieobliczalna, choć damą jest :P
OdpowiedzUsuńCzysty biały obrus aż się prosi sam o pobrudzenie ;) W mojej rodzinie obstawiamy, kto pierwszy go pobrudzi ;)
OdpowiedzUsuńNo chyba po głowie nikt Ci nie chciał dać, hmm ;)?
Za tę bitwę to powinieneś i dwa kawałki ciasta dostać :)
Czekoladko ...u mnie w rodzinie też się na to uwagi nie zwraca, czy chlapnie czy nie...a nawet zabawnie jest :)))...wyjątkiem jest Ciocia :)pedantyczna, zeschizowana i zupełnie odrealniona...ale poczciwa z niej kobieta:)) i staramy się goszcząc w jej progach... nie przyprawiać jej o dodatkowe emocje, choć niezwykle trudno jest :)))
OdpowiedzUsuńTakim pedantycznym ludziom to musi być ciężko żyć...
OdpowiedzUsuńGdybym ja miała w rodzinie kogoś pedantycznego, to poprzestałabym chyba na wodzie, która w razie czego śladów nie zostawia ;) wymawiałabym się dietą czy czymś ;) Choć z drugiej strony... gospodyni się tak stara ugościć najlepiej jak umie...
Czekoldko ...toż to my właśnie z miłości i zrozumienia jej pedantyzmu staramy się jak możemy, by czuła się dumna i szczęśliwa z możliwości goszczenia nas:)))...a ja bardzo jej współczuję...tak po ludzku od serca:))), bo biedulinka sama siebie męczy.
OdpowiedzUsuńA jak ma się zdarzyć katastrofa, to i tak się zdarzy ;)
OdpowiedzUsuńFakt, męczące to musi być... A że z miłości to zrozumiałe :))))))
Chyba w każdej rodzinie znajdzie się taka ciotka… mnie po piętnastu minutach takiego napięcia rozbolałaby głowa… w takich sytuacjach staram się myśleć o czymś śmiesznym, tylko potem zdziwione spojrzenia, bo jak to, śmieje się sama do siebie :)))
OdpowiedzUsuńFajnie to opisałeś
Dlatego lepiej się nie starać...luzik wskazany:DDDD
OdpowiedzUsuńVi ... Ja też staram
OdpowiedzUsuńprzekierować myśli na wesołe tory...ale czym bardziej chcę się wyluzować...tym bardziej jestem spięty... no masz ci los...tak już jest:))
Sydoniu ...Błysk w oku, luz w kroku i wachlarz humorów...to cały ja ;P
OdpowiedzUsuń...a wszystko to w najmniej odpowiednich okolicznościach i sytuacjach :D
Najlepiej wyluzować, nie starać sie wcale a wtedy wyjdzie.
OdpowiedzUsuńCioci G szkoda, choć najbardziej to chyba spodni;)
...no i żeby deseru nie dostać? dziwny jest ten świat;)
i masz nauczkę, żeby na ciocine obiady nie ubierać nic białego ;) .....
OdpowiedzUsuńTo chyba jakaś przekorność losu że im bardziej człowiek się stara to tym bardziej pewne że nie wyjdzie,tam gdzie barszcz plamy prawie pewne ! A takie np.pierogi z jagodami ,cudnie wybuchają purpurowym sokiem :D
OdpowiedzUsuńNie lubię niechlujstwa przy stole ale pedantyczność też jest gorsza jak wszystkie skrajności:)
Jacku ...ja bardzo rzadko ubieram się w jasne kolory...jedynie do Cioci chodzę na biało, bo ten kolor działa na nią uspokajająco :))...to pewnie pozostałość po pracy:))...pielęgniarką była:P
OdpowiedzUsuńJaskółeczko ...pierożki z jagodami...o tak...wybuchowe smakowitości;P...a ja zupełnie nie potrafię zjeść bez ubrudzenia gęby eklerka i napoleonki:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:)))
Magdo ...:)))
OdpowiedzUsuńBardzo plastyczny opis, od razu przypomniały mi się wszystkie moje najbardziej efektowne kelnerskie wpadki sprzed lat...
OdpowiedzUsuńPiotrze ...dziękuję...miło Cię gościć, a o wpadkach, to ja bym mógł książkę napisać:)...no i gdyby dawali medale za wszelkiego rodzaju i nietakty i wpadki miałbym złoto ;D
OdpowiedzUsuńMnie się przypomniało jak niedawno byłam u znajomej na obiedzie. Osóbka podobna do Twojej cioci G. Idealnie biały obrus i wykrochmalone serweteczki. Jak ona kiedyś przyjdzie do mnie to się załamie he he -pozdrawiam
OdpowiedzUsuń