Każdej Wigilii przy
Santockiej zbierała się rodzina, ta z
miasta, bliskich i dalekich okolic oraz ta z odległych krajów. Przed południem
dziadzio przynosił ukrywaną wcześniej w piwnicy świeżą choinkę tak piękną, aż
zapierało dech. Żywiczny zapach unosił się w powietrzu mieszając z woniami korzennych ciast i pomarańczy, które cieszyły
w tamtych czasach jedynie w świąteczny czas. Cudny świerk, każdego roku był niezwykły.
Gęsty, kształtny bez wyrośniętego czubka. zupełnie jak z bajki. Jakże inny od
tych, które widziało się u sąsiadów przez okna. Robione w przeddzień ozdoby z
papieru, słomy, pazłotek i tasiemek czekały na zawieszenie. Mama z cioteńkami
krzątały się po domu, przygotowując stół. Cukierkowe sopelki i inne kolorowe
słodycze znacznie uszczuplone po minionej
nocy babunia zbroiła w zawieszkę. A ja… ja uwielbiałem rozpakowywać pozawijane
w papier szklane, ręcznie malowane bombki, muchomorki, bałwanki, mikołajki,
skrzaty i inne cudeńka.
Patrząc dziś na świerki, które zrzucał z samochodu znajomy, ogarnęła
mnie tęsknota i ochota na piękne
drzewko. Mamuśka w przypływie wielkiej radości przytuliła się do srebrnego
iglaka i widać było w oczach, że nie puści, nie odda bez walki.
- A Ty synku, który bierzesz – spytała.
- Marzy mi się taka jak dawniej –
westchnąłem.
- Wyczaruj jak dziadek.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Jak to? … Wyczaruj?
Mama uśmiechając się po nosem i zaczęła
opowiadać.
Dwa dni przed Świętami
zaopatrzony w termos i kanapki dziadzio znikał z domu. Nikt nie wiedział w
jakie niosło go lasy. Nikt też nie wiedział kiedy wróci. Ale gdy już wchodził
późną nocą do domu słychać było jak radośnie nuci pod nosem krzątając się po
kuchni, po czym uśmiechnięty zasypiał w swoim ulubionym fotelu. Pewnego razu
mała Ela, po której odziedziczyłem ciekawość i ciągłą potrzebę przygody,
wymknęła się późnym wieczorem z domu niesiona nieodpartą chęcią pokręcenia się
wraz ze spadającymi płatkami śniegu. Będąc na dole klatki schodowej usłyszała pogwizdywanie
dziadka dobiegające z piwnicy. Cichutko zeszła po schodach i przemykając się
długim korytarzem kierowała w stronę smug światła przedzierającego się przez
szpary drzwi. Kiedy była już tuż pod, podekscytowana przyłożyła oko do szpary. Na
stołeczku siedział tata Henio, a przed nim, umocowany w metalowym stojaku o
kształcie trzech siedzących krasnali stał świerk. Obok leżała sterta świeżych gałęzi. Rozgwizdany
dziadzio nawiercał w pniu dziurki, po czym dopasowując i ostrząc końcówki
gałązek wciskał je delikatnie w drzewko. Tak oto powstawały najpiękniejsze
choinki świata i tak oto w ułamek sekundy opadły mgły, spowijające przez niemal
czterdzieści lat mojego życia tajemnice świątecznego drzewka Dziadzia Henia.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz