wtorek, 4 stycznia 2011

Syndrom dnia wczorajszego...

      

       Ranek przywitał mnie wachlarzem doznań. Pierwszym z nich był niemiłosierny ból głowy, nie mówiąc już o niemocy podniesienia karku i otworzenia oczu, drugim był bliski kontakt z toaletą …jeszcze zdążyłem przejrzeć się w spokojnej tafli wody ukrytej w jej wnętrzu nim wyrzuciłem z siebie wszystkie smutki, żale i zgryzoty. Oj było ich wiele…szarpały…rwały na kawałki. Moje odbicie niejednego mogłoby przestraszyć, ba, nawet zszokować. Zombie to przy mnie mały pikuś. Trupioblada twarz przypominała woskową maskę…granatowo sine podkowy pod oczyma podkreślające ich przekrwienie i ta przyschnięta na brodzie ślina niczym ślimacze ślady. Wtulony w ceramiczny brzeg sedesu, odurzony oparami kwasów błagałem kata kaca o tortur mdłości zaprzestanie. Na klęczkach obiecywałem sobie, że już nigdy, ale to przenigdy nie pozwolę tak sponiewierać się dobrej wróżce Żubrówce…nigdy!…tylko jakiś chochlik w głowie piskliwym głosikiem szydził ze mnie, chichocząc, że nim noc minie zapomnę o bólu i najdzie mnie znów ochota. Podniosłem się i podpierając ściany poczłapałem do kuchni. Nastawiłem czajnik. Wrzuciłem torebkę herbaty do kubka, wersja limitowana- saszetka w kształcie choinki. Zalana uniosła się niczym topielec, po chwili opadając leniwie na dno. Patrzyłem jak odpuszcza kolor…jak miesza się z językami wody. Drżącą dłonią chwyciłem kubkowe ucho i przybliżając do ust próbowałem wziąć łyka. Gorąca, mocna, gorzka herbata rozlała się ciepłem po ścianach żołądka. Zabulgotała niespokojnie łącząc się z kwasami. Potem drugi raz i trzeci… po czym wytrysnęła z gejzeru ust rozbijając się dziesiątkami kropli na emalii zlewu i rdzawymi łzami na kafelkach. Do próby konsumpcji nawet nie podchodziłem…najmniejsza myśl o pokarmie wzbudzała we mnie obrzydzenie. Telepiąc się i pocąc niczym w febrze postanowiłem dotrzeć do spokojnego azylu, którym jest moje łóżko. Zakopać się jak świnia w ciepłym błotku pościeli…i zapaść w dobroczynny sen. W pół drogi zatrzymała mnie przeszkoda w postaci mojego psa, patrzącego wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu...przypominającym, że czas na spacer. No i na nic płacze Apacze…najgorzej było zasznurować buty. Szczęśliwa Halinka, dzierżąc ulubioną maskotkę w pyszczku machała radośnie ogonkiem, a we mnie radości było zdecydowanie mniej…opatuliwszy się arafatką chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Światło dnia nieznośnie raziło w oczy powodując ich łzawienie. Lód pokrywający chodnik nie pomagał mi w utrzymaniu i tak niepewnej już równowagi. Nogi rozjeżdżały mi się, oczy łzawiły, wzbierały mdłości i zalewały fale gorąca. Wysyłałem do suni sygnał SOS…tunelem telepatii błagalną prośbę, by jak najszybciej załatwiła swe potrzeby. Cień radości otulił mą duszę gdy przysiadła zostawiając żółty ślad na śniegu. No, szybciutko jeszcze kupkę…kochanie - dopingowałem. Ale nie… psina Halina podskakując i turlając się zachęcała do zabawy. Blaskiem ślepi mówiła -goń mnie. Pomyślałem: Panie w niebiosach, dodaj mi sił i chcąc nie chcąc ruszyłem pseudo radosnym truchtem w głęboki przymarznięty śnieg. Przy każdym unoszeniu stopy miałem wrażenie, że mam ołowiane podeszwy i zdecydowanie większą ilość odnóży do skoordynowania niż zazwyczaj. Ledwo dychałem, ale wciąż goniłem króliczka uszczęśliwionego śnieżnym hasaniem. Myślałem już, że padnę, ducha wyzionę, gdy dostrzegłem, że w oddali psina przybiera pozę skoczka …napręża się i…błogosławione bądźcie żywioły- zakrzyknąłem w myślach. Hura! – wyrwał mi się z ust. Zziębnięty, mokry dotarłem do domu. Zrzuciłem z siebie szmaty i nagi ległem w pościel moszcząc sobie gniazdko. Odpływałem w przyjemny sen, gdy niczym strażacka syrena zawył dzwonek do drzwi. Otulony całunem prześcieradła, ze łzami w oczach otworzyłem. Na progu, z szerokim uśmiechem kota z "Alicji w Krainie Czarów" stała moja przyjaciółka Sydonia i gwałcąc błogą ciszę katatonią słów szerokim gestem wyjęła z przepastnej torby znajomy butelczany kształt, bijący po oczach złocistym płynu blaskiem.
- Ty biedaku- pomyślałem sam o sobie…




Ten utwór idealnie dziś do mnie przemawia;-)

12 komentarzy:

  1. Genialny wpis! Współczuję ale jednocześnie spłakałam się ze śmiechu. Potwierdza się teoria, że najlepiej pisze człowiek nieszczęśliwy.
    P.S
    towarzyszyło mi dziś podobne samopoczucie, ale zdecydowanie w wersji "light";)

    OdpowiedzUsuń
  2. LOVE... Dziękuję:-)...no, ładnie to tak naśmiewać się z cierpiącego;)...kac "light" - szczęściara...ja jeszcze nie doszedłem do siebie :p…ale powoli...powolutku dochodzę, dzięki trunkom serwowanym przez Sydonię, która hołduje zasadzie lecz się tym, czym się strułeś:-)…i ogólnie u nas wesoło:-)

    Pozdrawiamy serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm… jak na oczarowanego złocistym blaskiem dobrej wróżki, to z Tobą kiepsko dzisiaj… i przyznam, że jeszcze nie czytałam bardziej realistycznego opisu doznań po 'oczarowaniu' ;)) Takie życie niestety, nie ma nic za darmo, było miło,a teraz trzeba pocierpieć… współczuję :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.youtube.com/watch?v=L6iEm18hjN0&feature=related

    I jeszcze coś muzycznie, na kaca, oprócz dobrej przyjaciółki i złocistego płynu w butelce ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. ojjj, homeopatia na kaca.... zatem siły życzę! ja nie znam tegoż uczucia, bo nie miewam kaca (za to przydarza mi się grypa żołądkowa, ale to chyba też kac w wersji light)

    OdpowiedzUsuń
  6. Realistyczny opis... ;) Jakże prawdziwy...
    Moje ostatnie oczarowanie zaowocowało pożegnaniem się z alkoholem... następnego dnia myślałam, że nie dożyję do wieczora... odchorowywałam dwa tygodnie. Efekt? Skutecznie pożegnałam się z alkoholem, jeśli już to dawka minimalna.

    Pozdrawiam ciepło i wydobrzenia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Vi...oj niestety… zawsze jest coś na coś:-)...równowaga musi być:-)...dziękuję za słowa otuchy i współczucia...ale wiesz...jak to mówią, gdyby kózka nie skakała... ;)

    Pozdrawiam serdecznie:-)

    la bruja loca ...Bezwstydnie zazdroszczę Ci tej, jakże wspaniałej, zdolności nie odchorowywania...braku kaca:-)
    Grypa żołądkowa...brrr.. okropność... nigdy nie miałem:-)...i mieć nie chcę :-)

    Pozdrawiam :-)

    Czekoladko ...ja chyba też zacznę unikać alkoholu jak diabeł święconej :p...ale na pewno pozostanę przy czerwonym, wytrawnych, bo uwielbiam, bo kocham :-)

    Pozdrawiam gorąco :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja sobie czasem pozwalam na kieliszek czerwonego wytrwanego ;) Na inne zdecydowanie ochota przeszła.
    Odpozdrawiam ;)

    ps. Uściskaj Sydonię ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. żubrówka tez kiedyś mnie zmasakrowała .. i też wówczas mówiłam w myslach " że już nigdy, ale to przenigdy nie pozwolę tak sponiewierać się dobrej wróżce Żubrówce…nigdy!…"
    :D
    aha
    i też przytulałam się do sedesu..
    boszszsz jaki wstyd!:P

    OdpowiedzUsuń
  10. Rzaba ...Witam :-)wierz mi, bliski kontakt z sedesem wznosząc błagalne modły to jeszcze nie wstyd :-). widywałem o wiele bardziej ekstremalne zachowania ludzi na kacu :D...ale może nie będę o tym pisać;) ...

    Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. oj, oj... uchachałam się po pachy widząc( oczyma swej bujnej wyobraźni) twarzy Twej wyraz, tak głęboko cierpieniem zruganej, gdy za rozpasaną Halinką w skoczny pląs się udając próbujesz przywołać swoje sponiewierane członki do względnego posłuszeństwa:))) A było tak dawać się zaklinać namiętnie i bez umiaru??? A było zapominać, że nawet najpiękniejszy czar kiedyś pryska zostawiając po sobie cuchnącą plamę i rzeczywistość o jeszcze głębszym odcieniu szarości... to się potem cierpi cierpliwie:) Ale widać jeszcze nie było tak ekstremalnie( mimo, iż Twój cień był w lepszej formie od Ciebie), skoro nas ( tzn. mnie i koleżanki dobrej wróżki) nie przepędziłeś toksycznym oddechem i wiązanką szczerych epitetów... a i zabawa była przednia, choć bywałeś momentami nieco roztrzęsiony i jakby rozmyty, to i tak dobry z ciebie kompan;)))
    Mnie na szczęście omijają takie doznania, bo i ja omijam nadmiar trunków:) i zazwyczaj przypada mi w udziale zaszczytna rola koordynatora i reanimatora... Ktoś musi:)))
    Co do wpisu... nie, żebym Ci życzyła więcej takowych doznań, ale... no wiesz- ubawiłam się, że hej!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. No to poczytam... na poprawę nastroju:))))

    OdpowiedzUsuń