Pada, prószy, sypie. Cały dzień
śnieży się. Spoglądam na płatki wirujące w powietrzu jak w potrząsanej w
dzieciństwie śnieżnej kuli, ale nie ma w tym zapatrzeniu baśniowego zachwytu…
zachłyśnięcia, czy radości. Zbielały krajobraz straszy sterylnością. Kawałki
lodu chrzęszczą, trzaskają pod stopami
jak kruszone młotem kości, odbijając się echem od polotniskowych rumowisk. Oblepione
milczącymi wronami jak czarnymi guzami konary wykręcają gałęzie ku stalowemu niebu.
Skulony brnę pod wiatr, zaśnieżając się mocniej, głębiej, bardziej . Gdybym tylko
umiał wykrzyczeć ten kotłujący się w trzewiach ból, ugasić śniegiem palącą tęsknotę, wymrozić tą miłość do starego domu.
Gdybym tak umiał zgubić siebie w tej zadymce. Gdybym…
.