wtorek, 19 lutego 2013

Pożegnanie...




      Bezduszne przywitało mnie martwą ciszą . Zwykle skrzypiące przeciągle drzwi otworzyły się bezgłośnie. Nie zajęczała ni jedna deska pod butem. Żadnego  chrzęstu, chrupotu, szczęku czy trzasku. Cichość, głuchość i bezruch. Zimnica zmieniająca uchodzącą z ust parę w drobniutkie kryształki osadzające się na brzegach warg i nosie. Bezskuteczna próba odpalenia zwilgotniałej zapałki skostniałymi palcami. Kiedy w końcu udało się rozniecić ogień i napalić pod kuchnią, ta krztusząc się, dusząc wypluwała szczelinami i spękaniami chmury gryzącego dymu, który zawisłszy  pod sufitem okrywał kuchnię i pokój czarnym całunem. Nawarstwiające się tygodniami emocje dały znać sercu tłukąc się weń boleśnie, kołatając od wewnątrz. Zlany potem przysiadłem na chwilę na ławeczkę. Tę obok kuchni, tę samą na której dziadek Wacek wypalił ostatniego papierosa, a babcia Kasia ogrzewała zziębnięte umieraniem dłonie.  Tu i teraz nastał i dla mnie czas rozstania… pożegnania się z tą chałupą  na okiennicach  której przysiadał zmęczony wiatr.  Pulsującą drobnymi żyłami wspomnień ukrytymi pod spękaną skórą farb. Siedzę udręczony wyczekiwaniem, strachem podobnym do przerażenia jakie odczuwał skazaniec na chwilkę przed … nim ostrze gilotyny sięgnęło zroszonego grozą karku. Nie mam siły się żegnać, szeptać do ścian, uspakajać dotykiem chropowate grzbiety framug. Nie umiem mu skłamać, że będzie dobrze wiedząc, że za moment, za chwilę wypali się ogień w sercu kuchni, ucichnie ostatni oddech, że tymi drzwiami wyjdziemy spętani żalem , Monika i ja,  zostawiając za sobą  jedynie martwą ciszę.



.

sobota, 16 lutego 2013

Gdyby...



      Gdyby nie to pochylenie się nad papierem, ta kruchość faktury pod opuszkami palców. Gdyby nie ta czerń powolnie brocząca na jałową biel kartki... zapadłbym się w sobie, utopił w tym smutku, ugrzązł w tym nieistnieniu.  W tej niemocy prowadzącej do bram szaleństwa..


.
_

© NordBerd




Dziś muzycznie Kasia, moja bliźniacza dusza.




.

wtorek, 12 lutego 2013

Taki tam sobie smutny autoportret...



.
© NordBerd


.

Nawet nie wiem jaki dać tytuł posta...



      Na zewnątrz ściął mróz, mrozik raczej. Drobny śnieg prószy bieląc widoki. Siedzę wsłuchując się w cudne nuty zawieszone nad głową, popijam kolejną kawę, opycham się drożdżowymi racuchami, które wysmażam niemal codziennie od tłustego czwartku. Cały styczeń przesiedziałem, przeleżałem, przespałem zatruty toksynami własnego ja… niemocą zrobienia czegokolwiek. Teraz rysuję przygarbiony, bazgram żelem po papierze od trzech dni…skrobię, jak na kartkach szkolnych zeszytów. Jestem zmęczony. 

Serwuję Wam wczorajszą pracę, dziś, teraz, bo nie wiedzieć czemu w przeddzień Bloger nie współpracował z przeglądarką, co uniemożliwiało dodanie zdjęcia .







.