Noc Walpurgii spędziłem na Bezduszu otulony oddechem starych lasów, trzęsawisk i bagien. W domu napuchniętym od zaduchu wspomnień, odoru rozkładającego się pod wiekową lipą borsuka i słodkiej woni kwitnących jabłoni. Zmęczony chorobą ciała… życiem… zmęczony sobą samym. Miotając się w fałdach pomiętej pościeli spoglądałem przez judasz okna w naszpikowane cyrkoniami gwiazd niebo. Im dłużej patrzyłem, tym bardziej zaprzepaszczałem się w czarnowidzeniu. Ponure myśli i wizje majaczyły na horyzoncie przyszłości mieszając się z półsnem. Zdławiony lękiem zrywałem się raz po raz chwytając łapczywie nagrzane i suche powietrze. Niespokojnie rozglądałem się po ciemnym pokoju, strącając drżącą dłonią rosę potu z rozpalonego czoła. Półszeptem prosiłem zmarłych błądzących po domu by ciszej szurali stopami i nie trzaskali drzwiami.
.