piątek, 13 sierpnia 2010

Bezdusze...

Bezdusze…
Ukochane bezdusze…
Magiczny skrawek ziemi zatopiony w zielonych kłosach traw…morzu ciszy. Miejsce w którym czas spowalnia bieg…a stary las śni spokojny sen…oddycha miarowo.

   Niegdyś stała tu tętniąca życiem wioska z pięknym młynem i niewielkim kościółkiem na wzgórzu. Stary bruk pamięta jeszcze stukot końskich kopyt…turkot drewnianych kół…w starym sadzie niedaleko strumienia usłyszeć jeszcze można nikły szept zakochanych…echo radosnych śmiechów bawiących się dzieci. W latach sześćdziesiątych tereny te przejęło wojsko…tworząc tam część poligonu drawskiego…wszystkich mieszkańców przesiedlono…połowę wioski wysadzono w powietrze podczas kręcenia filmu „Kierunek Berlin” i „Jarzębina czerwona”…reszta domostw zniknęła w ciągu jednej nocy…wyburzona przez żołnierzy…wszystko przepadło…bezpowrotnie…

Pozostał tylko jeden dom, którego dawni mieszkańcy nie zgodzili się odejść i pozostali pomimo grożącego im niebezpieczeństwa. Dziś nie ma ich wśród nas…odeszli. A dom stoi tak jak stał, stary i samotny…pełen tajemnic. Siedzę w nim teraz…popijam gorącą kawę…spoglądam na ogień palący się pod kuchnią i uśmiecham się do wspomnień, a przez te wszystkie lata spędzonych tu wakacji i urlopów nazbierało się ich wiele. Uśmiecham się i smucę w głębi serca, gdyż istnieje ponura wizja, iż jest to ostatni czas, kiedy mogę cieszyć się pobytem tu. Wojsko ponownie upomina się o tę ziemię…ten mały skrawek…ten dom. Jeśli wyrok Sądu będzie na jego korzyść…po latach dom podzieli los starej wioski. Wyburzony odejdzie w niepamięć…

Niewypowiedziana byłaby to strata…ogromna szkoda…bo jak każdy stary dom ma tyle do opowiadania. Gdy gładzę dłonią chłodną ścianę…czuję energie z niej bijącą…zaklęty w niej czas…przeszłość zapisaną w cegłach. Zamykam oczy…biorę głęboki wdech…wchłaniam każdą komórką ciała tą atmosferę…pod powiekami przemykają fragmenty życia…tych, którzy tu mieszkali…pomarli…czuję emocję, które nimi targały…od euforii aż po łzy. Domy są jak ludzie…dzielą się na dobre i złe…nie, to złe słowa; przyjazne i nieprzyjazne…te drugie straszą niechcianych gości pustymi oknami z wyszczerzonymi zębami powybijanych szyb…obskurnymi, obdartymi ścianami...girlandami pajęczyn zwisającymi z sufitów…powiewającymi niczym stare łachmany przy każdym podmuchu…skrzypieniem desek…wiatrem wyjącym w szczelinach i warczeniem drzwi…a jeśli to nie wystarcza…czasami budzą zmarłych…przywołują… by Ci policzyli się z nami.

Tu na Bezduszu wiele jest duchów. Nocami chadzają po strychu szorując podeszwami butów nad sufitem…jęczą stopniami starych, drewnianych schodów prowadzących z piętra do kuchni…czasami szepczą…chichoczą…przemykają obok pozostawiając za sobą lodowaty powiew…bez nich było by pusto… są częścią tego domu…życia mego…w pewien sposób rodziną…

Pierwszy sen, jaki śniłem będąc na Bezduszu pamiętam do dziś…choć wiele lat już upłynęło. Byłem nad jeziorem…mgła unosiła się nad spokojną taflą wody…nagle pod nogami woda dziwnie zadrgała…spieniła…wypluwając dziesiątki drobnych bąbelków…położyłem się na pomoście i dłonią odgarnąłem pianę…dostrzegłem coś na dnie…z początku nie potrafiłem określić co to…po chwili ujrzałem dokładnie…ciało zwinięte w pozycji embrionalnej…leżące plecami w dół…był to młody mężczyzna o długich włosach…rękoma oplatał kolana…twarz miał spokojną jakby spał…i nagle otworzył oczy…spojrzał na mnie mętnym, szklistym wzrokiem…

Kilka lat później…pięknym lipcowym popołudniem…po cudownej kąpieli w ukochanym mym jeziorze…postanowiłem pójść do domu na skróty…niedaleko w krzakach, pod wielkimi iglakami moje stopy zapadły się po kostki w piachu…poczułem się nieswojo…spojrzałem w dół…ziemia wokół mych nóg przypominała kształtem mogiłę…przeczucie mówiło mi, że stoję na grobie…nigdzie jednak nie było krzyża…dopiero kawałek dalej, obok starej lukrecji, ujrzałem ukryte pod splotami bluszczu stare porozrzucane nagrobki...
Tego samego dnia siedziałem przy kolacji w kuchni z ostatnią żyjącą jeszcze mieszkanką Jaworza i jej wnuczką - moją najlepszą przyjaciółką i najbliższą mi osobą. Pani Kasia opowiadała o dawnym życiu, wiosce, ludziach w niej mieszkających…o starym krzyżu stojącym na rozstaju dróg, gdzie po północy pokazywała się biała, mglista zjawa…wszyscy unikali tego miejsca…bali się…lecz pewnej nocy jeden z mieszkańców innej wioski wracał do domu po zakrapianej imprezie…dochodził właśnie na rozstaje dróg gdy ukazał mu się duch…przestraszony wieśniak wytrzeźwiał w net…przeżegnał się i ruszył do ucieczki…za sobą usłyszał dziękujący głos kobiety…obejrzał się …zjawa rozmyła się w powietrzu i nigdy więcej tam jej nie widziano…

Zawsze lubiłem takie opowieści…kiedy byłem dzieckiem…dziadek mój ukochany wieczorową porą zaparzał sobie kubek gorącej herbaty, kładł na stole talerz pełen wafli przełożonych dżemem, ciastka i dzbanek zbożowej kawy z mlekiem. W rogu pokoju paliła się nocna lampka…wielki, ciężki abażur otulał pomieszczenie ciepłym, pomarańczowo – czerwonym światłem…dym babcinego papierosa kłębił się w powietrzu. Dziadzio rozsiadał się wygodnie w dużym fotelu…kilkakrotnie odchrząkał…po czym z namiętnością oddawał się snuciu opowieści. Ach jak pięknie, jak obrazowo opowiadał. Zdawało mi się, że jestem tam…uczestniczę w tych wydarzeniach. Z rozdziawioną buzią słuchałem…przeżywałem i wchłaniałem…czas leciał i nim się obejrzeliśmy babcia spała wraz z resztą wnuków pozwijanych w kłębki na podłodze…na zegarze czwarta rano. Kiedy kładłem się do łóżka, marzyłem, że jak dorosnę…będę podróżował po Polsce zatrzymując się w sennych miasteczkach , wsiach, by słuchać opowieści starych ludzi, a następnie spisywać je, by nie poszły w zapomnienie…niestety nie spełniło się…choć wciąż jeszcze mam czas…mogę ruszyć w drogę…kto wie czy tego nie zrobię…

Ale powracając do Bezdusza, babci Kasi, Moniki i kolacji…podczas rozmowy opowiedziałem o dziwnym śnie z topielcem. Monika wiedziała o nim wcześniej, babia nie…zdziwiona spojrzała na mnie i odrzekła…że był taki chłopak…utonął przy pomostach…wyciągnięto go - leżał w takiej właśnie pozycji z rękoma oplecionymi wokół kolan…wszyscy się dziwili…niedowierzali. Nazywał się Brzozowski...spoczywa nad jeziorem…na starym cmentarzu…w mogile bez krzyża…dokładnie tam, gdzie zapadłem się po kostki w ziemię. Teraz ma już swój piękny krzyż zbity z brzozy…czasami zachodzę tam…kładę bukiet polnych kwiatów…uśmiecham się do niego…i pytam co chciał mi powiedzieć?...przed czym ostrzec?...zadał sobie przecież wiele trudu by odnaleźć drogę do mojego snu…ale tego pewnie nie dowiem się nigdy...





Stara,  poczciwa studnia z wodą czystą jak łaza...
Kuchnia na drewno i węgiel...
Jezioro Trebuń Mały...
Stodoła...
Dom...
Las...

4 komentarze:

  1. Pamiętam Jaworze z lat mojego dzieciństwa.
    Spędziłem niezapomniane chwile z wędką na rozlewiskach po lewej stronie drogi do prostyni po prawej był pomost i tam się nauczyłem pływać.
    Dalej stały jeszcze baraki gdzie kwaterowali żołnierze.Po lewej lotnisko a na pagórku biwakowali spadochroniarze.Wieczorami chodziło się na WDW.Pełno pustych budynków które miały swoje tajemnice.Ale to tylko wspomnienia.Piękne wspomnienia

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy... Choć wiele się zmieniło na przełomie ostatnich piętnastu lat, Jaworze wciąż czaruje.Poznikały samoloty, czołgi, tor ćwiczeń dla lotników rdzewieje, a w pobliskim Trzebuniu małym szkoleniowy tor dla płetwonurków popada w ruinę, czyste niegdyś brzegi jezior zarastają tatarakiem. Dawne WDW upadło, ja biegałem tam zaopatrzyć się w kantynie w papierosy, a później gdy postawili korzystać z budki telefonicznej jedynej w tym rejonie:. Niedaleko postawiono też leśniczówki.Z Jaworzem i okolicami wiąże się mnóstwo wspaniałych wspomnień i gdy co roku tam wracam na długie miesiące czuję się szczęśliwy i wolny. Pozdrawiam i jakbyś zechciał powspominać i odpocząć zapraszam między majem a wrześniem w odwiedziny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ile mnie tam było nie jestem w stanie napisać, i jeszcze teraz jestem i będę.
    Artur

    OdpowiedzUsuń
  4. Końcem maja będąc zaproszony do Żółwina na urodziny mojego kolegi z którym znam się od wczesnej młodości a to już grubo ponad 50 lat odwiedziłem Jaworze.To co tam zobaczyłem wywarło na mnie bardzo przygnębiające wrażenie.Tak jak napisał NordBerd z tego co było nie zostało nic,no może nie całkiem nic.Stoi dawna leśniczówka,jeden ze starych budynków mieszkalnych,są nowo wybudowane przez leśników domy.Ale brak jest tej atmosfery, tej tajemniczości,tego zapachu. Wszędzie widać brak ręki gospodarza,rozkradziony ogródek "obce armie",zdewastowany tor przeszkód,ośrodek rozpoznania zarośnięty i pordzewiały,ośrodek szkolenia płetwonurków ruina.Na Małym Trzebuniu spotkałem dwójka kłusowników zastawia siatki na ryby.Cmentarz,część grobów zniszczonych celowo, widać działalność hien cmentarnych. Na WDW nie pojechałem,.Dawna plaża i pomosty zniechęciły mnie skutecznie od odwiedzenia miejsca z którym wiąże się wiele wspomnień. Rozumiem że upłynęło 47 lat jak wyjechałem, rozumiem że czas robi swoje ale jeszcze kilkanaście lat temu jak tam byłem to wszystko jeszcze wyglądało inaczej.Zastanawiam się po co tam ochrona jak im pod nosem dewastują cmentarz, ciekawy jestem czy sprawcy zostali złapani i ukarani. Rysiek

    OdpowiedzUsuń