wtorek, 6 grudnia 2011

Drzewo...


      Rośnie na głowie z myśli niespokojnych drzewo posiwiałe, skąd sny kolorowe jak spłoszone ptaki z krzykiem odleciały, obsypując rzęsy deszczem piór z przestrachem wypadłych. Szumi to drzewo i chwieje się bełtając błękit nieba bezkresną czernią wszechświata. Zawiewa próżnię w otwarte okno duszy, gdzie w bezpiecznych okiennicach wyszarpał dziury demon ludzkich rąk… ból i strach. Dziury szczerzące się do światła zębami ostrych drzazg. Przygniata ku ziemi niemoc jak kamienny garb , a przemijanie rzuca na kolana gębą prosto w żółty piach. Wypluwam, krztusząc się i dusząc ziarnka dni z klepsydry warg i pluć tak będę, aż nadejdzie czas, gdy gubiąc ostatni krok padnę plecami na leśnego runa zzieleniały puch. A wtedy zwabiona upadku szelestem przyjdzie śmierć, po omszałych trupach jak po spróchniałych pniach. Przystając z naręczem dzwonków spojrzy oczyma płochliwej łani, zaśmieje się szumem traw, pochyli i złoży pocałunek na uchylonych ust kotarach. Pocałunek, co lekarstwem jest dla duszy, głowy i ciała.


6 komentarzy: