poniedziałek, 22 października 2012

Balon...



      Poranek przywitał mnie złocistymi nićmi smug przeciskającymi się przez koronkową mgłę, w woalu której kryły się płoche łanie. Przywitał migotliwością zaklętą w kroplach rosy przycupłych na konturach pejzażu, tego krajobrazu malowanego żółcią, czerwienią i brązami. By wykorzystać w pełni pięknie zapowiadający się październikowy dzień, jeden z kilku ostatnich w Bezduszu, postanowiłem wybrać się na długi spacer do lasu. Wsuwając stopy w trampki uśmiechałem się do kota Maurycego, strącającego zwiniętym w rurkę językiem perły mleka zawieszone na czarnych wąsidłach. Zaopatrzony w połatany, stary koszyk, plecak i czapkę z daszkiem chroniącą mnie przed wyjątkowo dokuczliwymi w tym roku strzyżakami sarnimi (mylnie zwanymi przez niektórych „latającymi kleszczami”) skierowałem się w stronę strumienia. Balansując na omszałym, zwalonym pniu powoli przedostałem się na drugą stronę wkraczając wprost do baśniowej krainy. Przyjemny wiaterek otrząsał sercowate liście topoli, które to wirując całymi dziesiątkami opadały na spoczywające pnie i mchy, zawieszając się gdzieniegdzie ogonkami o połyskujące babie lato. Nakrapiane bielą czerwone kapelusze muchomorów doskonale uzupełniały barwy jesiennego dywanu. Jeden, schowany nieco z boku w mchach postanowił odbiec wizerunkiem od reszty i, by szerzyć grozę wśród niechcianych gości, upodobnił się do…




Jedno trzeba odmieńcowi przyznać… wrażenie zrobił, a jak … rzucił na kolana wyzwalając we mnie lawinę śmiechu i nakreślić by tu można całe mrowie słów o tym, jak dwóch cudaków, różnych gatunków spotkało się w leśnej głuszy, ale napiszę tylko, żem uwiecznił muchomorowego stwora i wciąż śmiejąc się z jego wyglądu, ociągając się nieco podążyłem dalej. Rozkoszując się ciepłem, zapachami i kolorami zbierałem aromatyczne owoce leśnego runa. Czerwone koźlarze, borowiki, podgrzybki, kurki, zielonki, rydze, maślaki i kanie powoli wypełniały kosz ku wyraźnej uciesze grzybiarza.




Psina Halina z zaciekawieniem wciskała pysk w rozgrzebane nory. Skacząc przez zwalone pnie padała na puszyste mchów poduchy i tarzając się w nich miała minę, jakby otworzyły się przed nią bramy psiego nieba. Po pokonaniu kolejnej górki na horyzoncie pojawiła się biała plama, z wolna poruszająca się w lewo i w prawo. Zaskoczony postanowiłem podejść bliżej. Ku mojemu zdziwieniu blady, ruchomy obiekt okazał się być balonem. Biały balonik w samym sercu niedostępnych rejonów poligonu wzbudził moją czujność. Natrętna myśl o ukrytym w gąszczu paproci mrocznym clownie, takim jak w „To”- S.Kinga wyzwoliła gwałtowny, zimny dreszcz. Dziwny niepokój spotęgowała mroczna atmosfera miejsca. Zacienione przez olbrzymie świerki wnętrze starodrzewu zdobiły jedynie powykrzywiane, spróchniałe korzenie i opadłe gałęzie podobne do kurzych łapek, a wszystko pokryte zalegającym, rdzawym igliwiem. Wpisana w mą naturę ciekawość wzięła górę i przedzierając się przez obfitość chaszczy, krok po kroku zbliżałem się do celu spoglądając raz po raz za siebie. Kiedy w końcu dotarłem po powalonego drzewa o konar którego zaczepiła się tasiemka, zaśmiałem się pod nosem. Do jednego ocalałego i całego pęku popękanych balonów przywiązana była pocztówka wysłana dzień wcześniej z Berlina.  




Zwyczaj wysyłania takich „latających” urodzinowych kartek poznałem goszcząc w Niemczech. Znalazca wpisuje miejscowość, bądź okolicę do której owa latająca wiadomość dotarła i wysyła pod adres jubilata. Przywiązany do koszyka balon wypełniony helem towarzyszył mi przez całą powrotną drogę, a nim dotarłem do domu błękit nieba zasnuły deszczowe chmury. Bezdusze spowiły szarości. 

.

3 komentarze:

  1. psina Halina, kot Maurycy, muchomor-postrach.
    Jesienny spokój.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się skojarzył z Kapitanem statku pirackiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie "Piraci z Karaibów" i ten kapitan ośmiornica

      Usuń