piątek, 16 lipca 2010

O świcie...

  
   Położyłem się  wczesnym świtem...zaraz po powrocie ze spaceru...postanowiłem bowiem nazbierać kwiatów lawendy...w tym roku zakwitła wyjątkowo bujnie...ale co się dziwić...bajeczna pogoda i temperatura nie mała...na dworze cudnie... mgliście... poranny zefirek smagał mi twarz...a zimne krople rosy spływały z trawy na stopy...uwielbiam chodzić boso...to bardzo zmysłowe i stymulujące doznanie...klęcząc...napawałem się ostrą wonią łamanych lawendowych gałązek...zatopiłem się w rozmyślaniach...szkoda...wielkie szkoda...że tak niewielu z nas...dostrzega piękno w otaczającym nas świecie...w obdartym krześle rzuconym koło śmietnika...przydrożnym szarym kamieniu...sypiącym się starym płocie, powitym nasturcją...zwalonym przez burzę drzewie...w małym, niepozornym kwiatku porastającym obrzeża parkowych ścieżek...w ławce przyozdobionej wyrytymi przed laty inicjałami zamkniętymi w krzywym sercu...starej ścianie schodowej klatki na której dostrzec można jeszcze ślady naszego dzieciństwa i następnych pokoleń...w zgarbionej ciężarem życia swego staruszce z koszykiem czerwonych pomidorów...bezzębnym uśmiechu starszego pana, przyglądającemu się rozhulanym dzieciom...w piegowatym chłopaku z dziwną fryzurą na głowie, biżuterią i tatuażem zdobiącym jego twarz ...i otyłej dziewczynie, co ze spuszczonym wzrokiem przemyka ulicami miasta...w żółtym jesiennym liściu...wróblu zbierającym kruszyny z chodnika...mógłbym wyliczać bez końca...raz jeszcze powiadam szkoda...

   Obudziłem się koło dziewiątej targany mdłościami...prawdopodobnie spowodowanymi przez leki i straszliwym bólem podbrzusza...to tego wszystkiego jeszcze ten sen:
   Znalazłem się na wystawnym przyjęciu...wszyscy goście ukrywali twarze pod złotymi maskami...czułem się nieswojo wśród tych ludzi...jakbym był odarty ze wszystkiego...nagi...niepewnym krokiem podszedłem do mężczyzny odwróconego plecami...szturchnąłem delikatnie palcem w ramię...pytając czy nie orientuje się przypadkiem gdzie mogę dostać taką maskę....milczał przyglądając mi się uważnie...nagle pojąłem...że odkąd pojawiłem się w tym miejscu...ani przez chwilę nie usłyszałem rozmowy, słowa, czy choćby szeptu...jedynie przytłumioną...jakby zza ściany muzykę...która nie była muzyką...tylko okropnymi dźwiękami wbijającymi się  boleśnie w duszę...chwyciłem się za piersi bo ból był nie do zniesienia...bliski obłędu chciałem krzyczeć...ale głos ugrzązł mi w gardle...w pewnej chwili poczułem że coś złapało moją nogawkę...szarpiąc niespokojnie...spuściłem wzrok dostrzegłem karła o wyłupiastych, bladoniebieskich oczach...niziołek zachichotał nerwowo i powiedział dziecięcym głosem - pomyliłeś salę kochaniutki...tu bawią się tylko umarli...
ufff...

  Nie wiem, może sen ten powodowany był ostatnimi przeżyciami zaledwie parę dni temu zmarł  mój wujek...chłop jak dąb...wielki...silny...człowiek natury...miał zaledwie 55 lat...upadł na podłogę przy lodówce... chciał napić się wody...znalazła go ciotka wiele godzin później...strasznie go lubiłem...nie mówił po polsku...no może troszkę...jak ja po niemiecku...ale świetnie się rozumieliśmy...siadaliśmy u niego na ganku...brał bibułki, tytoń i ręcznie skręcał papierosy...pierwszy  zawsze dla mnie...potem robił sobie...jak one smakowały...nie ukrywam, ze tęsknię za nim...że nie miałem okazji się z nim pożegnać...że już go nie zobaczę...
 W przed dzień pogrzebu...minęła rocznica śmierci babci mojej ukochanej...z jej odejściem było inaczej...miałem ten przywilej, że mogłem się z nią pożegnać...objąć drobną, chłodną dłoń z której powoli uchodziło życie...wiedziała że to ja...choć nie powiedziałem słowa...nie uroniłem łzy...by nie przeszkadzać...odeszła spokojnie w rodzinnym gronie...chciałbym tak umrzeć...
  Wracając do wujka...pochówek odbył się oczywiście w jego rodzinnych stronach w Niemczech...z nieba lał się żar... trzy i pół godziny samochodem w jedną stronę...koszmar...ale nie o tym chcę pisać... ceremonia pożegnalna była piękna...jakże inna od naszej polskiej...w kaplicy wystawiona trumna...zamknięta...przed nią wielkie zdjęcie wujka z czarną przepaską na boku ramki...ksiądz po krótkiej modlitwie opowiedział o zmarłym od narodzin, aż do śmierci...o jego osiągnięciach, porażkach i dzieciach... o tym co po sobie pozostawił...

Pamiętajmy zatem... by nie przekładać spotkać z najbliższymi...z przyjaciółmi...nie bójmy się tulić...głaskać...mówić że kochamy...bo w każdej chwili może nas nie być...

                                                            

© NordBerd
Przemiana

2 komentarze:

  1. ... mimo, iż większość z nas ma świadomość kruchości bytu,to czemu tak ciężko o tym pamiętać?...
    Witaj...dobrze mi będzie zaglądnąć tu czasem... więc... witaj:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przemiana... tak dobrze mi znana...

    Trzeba kochać ludzi, ponieważ prędko odchodzą, wiem sam cos o tym- dlatego tak bardzo staram się okazywać emocje każdej osobie, a tym bardziej dla tej która znaczy dla mniej coś więcej...
    Kochanie...
    jest coś piękniejszego od codziennej miłości? Wobec drugiego człowieka?
    Słowa z serca płynącego?
    Ciepłej dłoni dotknięcia?
    Kamienia przydrożnego usunięcia? Muru? Blokady?

    OdpowiedzUsuń