Wiatr tłucze skrzydłami poszarpanych okiennic sypiąc zieloną łuską starej fary. Spomiędzy mgieł zalewających okolice domu wyzierają powykręcane szkielety drzew rozpraszające jarzeniowe światło stojącego w pełni. Gwiazdy spoglądają zimno na ziemię pokrytą guzami czarnych kretowisk, którą toczy jesienna zgnilizna. Na stole dostyga niedopita kawa. Po jej spienionej na brzegach tafli dryfuje topielec zbłąkanej muszki. Otwarte kuchenne palenisko zieje z osmolonej gardzieli chłodem. Zewsząd cisza i martwość. A ja przygarbiony na krześle pod oknem z odcieni samotności skręcam włókno wrzecionem spragnionych dłoni. Nim wstanie świt ukulam księżycowy motek. Wyplotę Ci z niego szalik… na zimę… na jesienną słotę. I z niespełnień szarej włóczki ciepłe rękawice, by Ci grzały dłonie w mrozy i śnieżyce.
Ty jak coś napiszesz, to mam ciary....
OdpowiedzUsuńbezsenne noce jesienia, wyczekiwanie z deszczem
OdpowiedzUsuń....
ja poproszę szalik i rękawiczki...z księżycowego motka...boże...ach
OdpowiedzUsuńPowiało chłodem i tutaj....
OdpowiedzUsuńOj Norbercik, Norbercik... nastroje jakieś tu smutkowe
OdpowiedzUsuń*Gooosieńko*… może dlatego, że sercem pisane.
OdpowiedzUsuńNeilii… Coś w tym jest.
OdpowiedzUsuńMadmargot… Na pewno znajdzie się kiedyś taki ktoś, kto księżycowy szalik i rękawice Ci wyplecie.
OdpowiedzUsuńJaskółeczko…. Niestety ale pocieszające jest to, że po ponad ośmiu miesięcy totalnego marazmu zacząłem troszeczkę rysować. Niebawem skończę pracę.
OdpowiedzUsuńCzarniutka… aj… jakoś jestem rozbity i kompletnie nieobecny… wpadam w czarną dziurę… coraz głębiej
OdpowiedzUsuń