Na zewnątrz pogoda jak marzenie. Niemalże bezchmurne niebo, ciepły wiaterek i całe mnóstwo słońca, a ja upadły na kolana błagam „Bogi moje” i żywioły o jego zaćmienie, deszcze, burze, czy gradobicie. O króciutką choć chwilkę możności pospacerowania w ten dzień poza mrocznymi ścianami domu. Siedzę przygarbiony jak gargulec w zacienionym pokoju na piętrze. Siedzę, strugam osikowy kołek przeklinając na wszelkie sposoby i odmiany przewrotny los. Próbowałem… naprawdę starałem się pobyć choć na chwilę na powietrzu, ale nie da się! Promienie słońca dosłownie palą mi skórę, pozostawiając w nieokrytych miejscach takich jak twarz, kark czy ręce paskudny rumień połączony z obrzękiem i nieznośnym pieczeniem. Oczy mam podrażnione i zaczerwienione. Czuję się jak wampir… wyklęty… przeklęty stwór jakiś… przemykając się wieczorową porą we mgle między śpiącymi drzewami i szybującymi bezszelestnie po niebie nietoperzami. Nosferatu jestem, nocy stworzeniem, a wszytko to wina dobrodusznej Cioci Doksycykliny… ale od początku. Trzy tygodnie temu, podczas miłej kąpieli w balii, przy trzaskającym w kuchni drewnie i lampce dobrego wina odkryłem na ciele maleńką, czarną kuleczkę nie większą od ziarnka maku. Miałem nadzieję, że nie jest to „to” o czym myślę. Obawy okazały się jednak okrutną prawdą. Pomiędzy ciepłymi fałdami moszny, krwią mą uraczała się bezczelnie nie proszona - nimfa … nimf ;) nie będę dociekał ważne , że upił. A krew wiadomo cenna i potrzebna… no i jakby nie patrzeć jemu też. Nie żebym żałował stworzeniu, niech się częstuje, pije do dna, ale ja boreliozie mówię - dziękuję!. Przez tego małego kleszcza szlak trafi miesiąc z kawałkiem wakacji. Czy już pisałem, że nie znoszę pajęczaków! Za sześć dni kończę blisko miesięczną kurację i zostaje jeszcze dodatkowy tydzień zakazu wystawiania się na słońce... Nie wiem gdzie się podziać, snuję się po domu jak cień. Marazm zasiadł na bezkrólewiu duszy poślubiając bliźniaczą siostrę mocy – niemoc. Oglądam przez ramy okna jak na monitorze cudowny świat; szumiący las, łąkę pełną odcieni zieleni przyozdobioną dywanami barwnego kwiecia... tańczących nad nimi motylami. Wsłuchuję się w śpiew ptaków, cykanie świerszczy i czuję jak ogarnia mnie tęsknota… za tym co ukochane, co sercu najbliższe, a teraz zakazane. I mam nieodpartą ochotę wbić w piersi kołek ten drewniany.
Poniżej moja mała przyjaciółka Syta Zofija :)
Przebrzydła paskudo!
OdpowiedzUsuńA kysz, a kysz! ;)
Przebrzydła paskuda. Że też już nie miała gdzie włazić i komu...
OdpowiedzUsuńMoże pogoda się nad Tobą zmiłuje i chociaż tam, gdzie będziesz, słonko się schowa choć na trochę.
Ale z tym słońcem, to normalnie jak wampir. Może jednak nie wbijaj sobie tego kołka, tak na wszelki wypadek ;)
Biedaku....
OdpowiedzUsuńHds... Syta Zofija poszła do diabła...znaczy się z dymem uleciała pijawica wstrętna ;P. A tak na marginesie zastanawiającym jest fakt, że większość samic żądna krwi jest... hmmm... ;)
OdpowiedzUsuńCzekoladko... nie poradzisz, że słodziak jestem i wszystko do mnie lgnie ;P... taki cukierasek ze mnie... no! ;P z kołkiem poczekam, bo Bogi moje chyba modlitw wysłuchały i niebo się chmurzy za oknem :)
OdpowiedzUsuńI.Bo... a dzie buziak na pocieszenie? ;))
OdpowiedzUsuńNorbercie, no tak, pewnie oprzeć się tej słodyczy nie mogą ;)
OdpowiedzUsuńOooo to kołek może spokojnie poczekać :) Może się przyda do czegoś innego.
no popatrz, a na zdjęciu wygląda tak niewinnie... :D
OdpowiedzUsuńCzyli krótko mówiąc przytulić trzeba, po główce pogłaskać w czółko pocałować i pocieszyć:*
OdpowiedzUsuńSerce wykałaczką też przekłułeś ;>
OdpowiedzUsuńZ kołkiem poczekaj, ja już posyłam gdzie trzeba myśli nanazujące słońcu na chwilę się schować, bo mam go chwilowo dość, i chyba to zresztą zaczyna działać, bo słyszałam, że podobno jutro ma padać u mnie... ;-)
OdpowiedzUsuńCzekoladko... Kołek pójdzie jako noga pod stołek:). Tak mnie wzięło na struganie ;P, a stołeczek ciosany na przesiadkę podczas zbioru porzeczek jak znalazł :). Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło:)
OdpowiedzUsuńSensenoi ... Wszystko co małe to zacięte :)… natura już tak ustaliła, a miłe i niewinne się wydaje…za serce chwyta ;)
OdpowiedzUsuńCzarna Lolu… tulenie, głaskanie, całowanie :o… dziewczyno chcesz bym na zawał padł przygnieciony wachlarzem takich doznań ;D… pozostańmy przy całowaniu :*
OdpowiedzUsuńHds… kiciu głuptasku; ) … Zofija tyci tyciutka była… maleńka taka, że wykałaczka to istny drągal przy niej… pal niemalże;)…a igły do mikrochirurgii niestety nie posiadam w swoim amatorskim zestawie ;D
OdpowiedzUsuńAgol… Dziękuję z całego serca za wsparcie ;) U mnie się już zachmurzyło:)
OdpowiedzUsuńo mamo!
OdpowiedzUsuńnie cierpię robali! żadna mysz mi nie straszna, żaden szczur. niedawno nawet węża miałam w rękach, ale robalom stanowczo mówię NIE, na wszelkie próby zawarcia ze mną bliższej znajomości!!
nie miałam pojęcia, że częcia kuracji jest unikanie słońca :(
No ładnie, i Ty też?
OdpowiedzUsuńJa ostatnio wciągnęłam napitego kleszcza odkurzaczem, zauważyłam go w ostatniej chwili...
Mnie jak na razie nie lubią, więc chyba, lub na pewno słodka nie jestem...najczęściej przynosi je do domu mój pies :I
vi.
Emmo... Ja tam do wszelkiego żyjącego nic nie mam...dopóty, dopóki krzywdy mi nie robi :)))
OdpowiedzUsuńA z tym słońcem, to się trzeba na własnej skórze przekonać...dosłownie:). Szkoda tylko, że lekarze o tym nie informują.
Vi... Słoneczko, spokojnie kochana...to leczenie takie profilaktyczne. Nie byłoby go gdyby dziabną mnie dorosły kleszcz, a że nimfa to raczej konieczność, bo cholera zaraża borelią natychmiast jeśli jest nosicielką. Moja psina Halina też co rusz z lasu przynosi ale zaraz się pasażerów na gapę usuwa:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)