wtorek, 23 listopada 2010

Między nami...

      Spojrzałem dziś na nią ukradkiem. Miotała się z artystycznym nieładem na głowie, pośród kartonów i świątecznych gadżetów, próbując dopić zimną już, poranną kawę. Poczułem ciepło rozchodzące się kręgami w piersiach, rozpłynąłem się w rozrzewnieniu…jak posąg zastygnąłem w bezruchu, szczęśliwy, z uśmiechem na twarzy… i patrzyłem . Chłonąłem każdą sekundę…łapałem te chwilki w siatkę pamięci, jak kolekcjoner łapiący unikatowe motyle. Znamy się od zawsze, od wczesnego dzieciństwa. Nieustannie uczestniczymy w swoich życiach. Miałem tą ogromną przyjemność obserwować jak przemienia się z krótkowłosej chłopczycy i łobuziary w cudowną, zmysłową kobietę. Pełną wewnętrznego spokoju i duchowego piękna. Kobietę nadzwyczaj inteligentną ,silną, głodną doświadczeń, niezależną, a jednocześnie delikatną, kruchą i romantyczną. Każdego dnia dziękuję w głębi serca, że ją znam, że mogę cieszyć się jej obecnością, być przy niej. Że nie muszę nic musieć, mówić ani udowadniać. Że akceptuje mnie z całym wachlarzem zalet i wad. Że bezwarunkowo kocha, takim jakim jestem i nie próbuje mnie zmieniać. To niesamowite ile razem przeszliśmy; piekło dojrzewania, koszmar rodzinnych zawiłości, pierwsze miłości i ich zawody, załamania, wzloty i chwile radości. To niezwykłe, jak te wszystkie doświadczenia, życie i czas splotły nas. Zasupłały w nierozerwalną całość. Teraz, kiedy wracam wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat, myślę…nie, jestem pewien, że gdyby nie Monika…nie byłoby mnie tu teraz. Świeciła mocno jak polarna gwiazda, była latarenką oświetlającą drogę, silną dłonią, oparciem i opoką. W pewnym, ciężkim okresie mego życia pouciekali wszyscy moi znajomi, przyjaciele, odwróciła się ode mnie nawet część rodziny…pozostała jedynie ona. To w jej ciepłych ramionach narodziłem się od nowa, to jej słone łzy zmyły ze mnie ból, jej czuły dotyk zesłał spokój, a uśmiech odpędził demony i rozmył cienie przeszłości. Była, jest i będzie Aniołem, stróżem mym. Wie o mnie wszystko, czasami śmieję się, że zna mnie lepiej niż ja sam. Przy niej mogę zapomnieć o świecie całym. Kocham ją tak ogromnie, że brak mi słów, że nie wypowiem. Dla niej spuściłbym ostatnią kroplę krwi, wyrwał serce. Ona jest wszystkim co mam…jest moim powietrzem…pokarmem…moim domem.

Dziękuję Ci za wszystko, przyjaciółko moja.

"Miłość to dwie dusze w jednym ciele, przyjaźń - to jedna dusza w dwóch ciałach. "
— Tadeusz Kotarbiński

8 komentarzy:

  1. malinconia, dziękuję, bardzo mi miło:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaka piękna melodia, te Twoje słowa i zdjęcia...brzmi z mocą i dleikatnie zarazem...
    Pozdrawiam ciepło...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zrobiło wrażenie, przyjaźń to wspaniała rzecz, zazdroszczę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. No i co mam napisać??? Jakimi słowy???
    Toż to prawie dytyramb jakowyś w temacie mojej skromnej osoby;))) i naszej relacji;)
    Ale pewnie i tak się domyślisz,że w tej chwili wzruszenie skrywam pod błazeńskim płaszczem, a raczej pelerynką:), to będzie przez chwilkę poważnie i zwięźle( w miarę moich możliwości:)
    Dla mnie przyjaźń jest jednym z najcenniejszych skarbów życia mego szarego i już:)... i tak sobie myślę,że czasami bywa z nią o wiele trudniej niż z miłością, jako że miłość ma w pakiecie słodkie wyrzuty hormonów i ekstatyczne uniesienia... No i oczywiście kompromisy w sprawie dzielenia się kołdrą, co niewątpliwie zbliża:) A przyjaźń??? wypada w tym kontekście niezwykle blado i łysawo;) Dlatego jest mi niezmiernie miło czytać Twoje słowa... to takie nienazwane dotąd myśli, wiem, czuję je, ale wypowiedziane nabierają soczystych barw... i...
    już nic nie powiem...
    A... i właśnie olśniło mnie, dlaczego tak długo "jesteśmy"...
    Bo ja jednak wciąż nie poznałam Cię tak do samiuśkiego końca:))) a ciekawość potęguje...

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobają mi się te zdjęcia :)
    Przyjaźń to cudowna sprawa, a przyjaciel to cenny skarb, bardzo.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. LOVE, tak, przyjaźń to wspaniała rzecz, odważyłbym się powiedzieć, że nawet najpiękniejsza jaka może nas spotkać w życiu
    :-)...pozdrawiam :-)

    Sydoniu, odwołuję wszystko. Dałem się ponieść chwili słabości i rozrzewnienia powodowanej smutkiem za oknami :-) …Tak więc nie ciesz się jak szczerbaty do sucharów:-)

    Czekoladko, zdjęcia to ja będę musiał na wiosnę powtórzyć, bo wymagają troszkę poprawek. No nie dawało się poważnie, cały czas chichotaliśmy i nie nadążaliśmy z ustawieniem się, bo u mnie samowyzwalacz to tylko 12 sekund :-), a tu trzeba było przeskoczyć stół, troszkę się pogimnastykować no i zachować powagę, co w naszym przypadku jest rzeczą niewątpliwie trudną....ale ogólnie zadowolony jestem z serii:-)
    Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też lubię Jana Saudka...

    OdpowiedzUsuń