wtorek, 2 listopada 2010

Niedzielnym wczesnym rankiem...



      Niedzielnym wczesnym rankiem, gdy niebo przybrało barwę purpury, wyjechaliśmy z Sydonią do Jaworza. Odezwała się w nas nagła potrzeba zaczerpnięcia świeżego powietrza, nałapania słońca we włosy, pospacerowania dookoła jezior rozkoszując się wonią jesiennej zgnilizny i, co najważniejsze, zamierzaliśmy odprawić nasze swoiste „dziady”. Jak wiadomo noc z 31.X na 01.XI jest wyjątkowa, magiczna, to czas w którym zaciera się granica między światem żywych a krainą umarłych. Po przyjeździe rozpaliliśmy ogień pod kuchenką i napaliliśmy w piecach, w chałupie ziąb straszny. Po śniadaniu i gorącej kawie wybraliśmy się na stary, zapomniany przez ludzi, czas i Boga cmentarzyk ukryty niedaleko jeziora, spoczywający w natury przepastnych ramionach. Wiekowe, powykręcane groteskowo lukrecje wydają się tam żyć. Strzegą splecione korzeniami szkielety umarłych. Rozpostarte nad ziemią wachlarze skrzywionych koron podtrzymują niebo. Wszystko porosłe mchem zielonym i czuprynami traw. Oplecione powojem zazdrosnym. Tylko gdzieniegdzie jeszcze widoczne kamienie nagrobne zdają się szeptać -podejdź, przystań, nie zapomnij o mnie. Złożyliśmy z Monią ożywione pamięci płomieniem czerwone lampiony u bram tej przystani umarłych i spowici zadumy woalem ruszyliśmy w dalszą drogę. Przemierzając leśne ścieżki napawaliśmy się kolorami i smugami mlecznego światła przebijającymi się przez drzew gęste konary. Halinka nurkowała w dywanie zbrązowiałych liści, wciskała pyszczek w norki, kopała, tarzała się w trawie upojona swym psim szczęściem. Wieczorem, gdy z bagien wylały się mgły a przejmujący chłód nocy otulił ziemię, zapaliliśmy na ganku latarenki by wędrowne dusze w ciemnościach odnalazły drogę do domu, wyłożyliśmy talerzyk ze słodkościami, żółtym serem i wiśniowym dżemem, by się nasyciły. Uchyliliśmy też furtkę, aby łatwo mogły się dostać do domu. Tego wieczoru i nocy wiele dziwnych rzeczy działo się dookoła nas, wielokrotnie czuliśmy czyjąś obecność i przeszywające do szpiku kości zimno. Para leciała z ust. Przerażony i rozdygotany pies schował się pod kocem wystawiając spod niego jedynie pyszczek. Około północy, kiedy siedzieliśmy w pokoju na parterze, nagle pojawił się nietoperz. Bezszelestnie zataczał koła wokół żyrandola. Miotał się pod sufitem. Biedaczek wpadł przez szczelinę pękniętego sufitu. Zaśmiewaliśmy się do łez, że to samiuteńki pan Hrabia Dracula w swej skrzydlatej postaci nas odwiedził w tą prawdziwie Halloweenową noc, krwi naszej szlachetnej się domagając. Stchórzył jednak, woń żubrówki z ust mych wyczuwając i czym prędzej zniknął pod skrzypiącym jak wieko trumny starym tapczanem.

      Rano kiedy zeszliśmy do kuchni, spostrzegliśmy zdziwieni, że na talerzyku brakuje jednego wafelka, działalność myszy została po dokładnej analizie i przeprowadzonym śledztwie stuprocentowo wykluczona. Na żółtym serze brakowało nadgryzień, nie było też kupek, a jak wiadomo paskudy walą gdzie popadnie, a co najważniejsze nie miały możliwości dostania się do talerza. Zatem jasnym stało się, że jakaś łasa na słodycze dusza nie potrafiła się oprzeć ziemskim pokusom. W skrytości myślę sobie, że to Monika, późną nocą zakradłszy się do kuchni pokuszała smakołyk.

                                                             Ze spaceru...





 
 
 
 
 
 


                                                    zapomniany cmentarzyk...


 
 

No i nocny gość :-)
Niestety zdjęcia słabej jakości bo gacek szybki i nieuchwytny był...


7 komentarzy:

  1. Zdjęcia są... WYGINAJĄCE!!!
    Pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  2. ah... jakież zdjęcia! jak tam ładnie, magicznie i przyciągająco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O Ty podstępny insynuatorze, tak bezpretensjonalnie rzucać cień na mą niewinną i nieskalaną wafelkiem istotę?? Jak śmiesz? Byłam bardziej zdziwiona od Ciebie, aż przysiadłam z wrażenia:-)wniosek: Dziady jak najardziej udane...No, chyba że lunatykuję i jeszcze nikt mnie nie uświadomił w tym względzie:-)))
    Jestem w szoku, że udało ci się pstryknąć tego gacusia z ADHD, bo ledwo za nim wzrokiem nadążałam:-) Halinka to aż przysiadła na zadku, marszcząc czoło i wybałuszając ślipia, bezcenny widok...
    Dzięki ogromniaste za tą jesienną odskocznię.
    Ech... Jaworze, mam nadzieję, że udało mi się wchłonąć go na zapas i do wiosny wystarczy:-) Ale znając nas, to w mrozy trzaskające wykombinujemy sanie i... Ty wiesz:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję wszystkim za odwiedziny, chciałbym zaznaczyć, że zdjęcia nie oddają piękna i magii tamtych lasów, jezior i łąk. Trzeba tam być...zobaczyć...poczuć...posłuchać. Wiele, wiele lat temu pozostawiłem tam serce i w głębi duszy mam nadzieję, iż wszystko dobrze się ułoży i uda mi się tam zamieszkać...zestarzeć i dokonać żywota. Chętnych zapraszam latem. Miło będzie mi gościć. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tam jest pięknie !!!! to niesamowite miejsce, po każdym względem...Te kolory i klimat, no i jak zwykle pięknie przez Ciebie opisane, ach i myślę,że ten wafelek to...hmm...

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje myszy to brały na wynos, z serwetką. I nie zostawiały kupek!

    OdpowiedzUsuń
  7. doro to masz bardzo praktyczne myszy...nie dość , że się najedzą to jeszcze serwetką norkę ocieplą...tylko się od nich uczyć kreatywności:-)...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń